Wszystko zaczęło się od guzika z herbem Schönaichów

Czytaj dalej
Fot. Magda Weidner
Filip Pobihuszka

Wszystko zaczęło się od guzika z herbem Schönaichów

Filip Pobihuszka

- Marzę o Siedlisku jak z pocztówki - mówi Marcin Kula, pomysłodawca Święta Bzów

Wystarczyło sześć lat, sześć edycji Święta Bzów, by niewielkie Siedlisko w powiecie nowosolskim znów, jak za dawnych lat, zaczęło być kojarzone z kwitnącymi na fioletowo krzewami, a majestatyczny zamek, choć w ruinie, znów zaczął żyć. Największa w tym zasługa Marcina Kuli, który wraz z grupą podobnych mu zapaleńców założył w 2011 roku Fundację Karolat, która od kilku lat „chce kreować nowe podejście do patriotyzmu lokalnego przez odbudowę ciągłości historycznej”, jak czytamy na oficjalnej stronie internetowej.

Kolega pokazał mi guzik i to był impuls

- Nigdy pana nie kusiło, żeby z Siedliska wyjechać? – pytam. - Nie, od urodzenia funkcjonowałem w Siedlisku, mam tam całą rodzinę. Nigdy nie było nawet takiego pomysłu – przyznaje M. Kula, który od najmłodszych lat dorastał w cieniu XVI-wiecznego zamku, symbolu miejscowości. Rezydencją przez wieki władał ród Schönaichów i było tak aż do 1945 roku, gdy zamek spłonął, a włości przedwojennych właścicieli znalazły się w granicach państwa polskiego. Wówczas oddziaływanie zamku na okolicę osłabło.

- W ostatnich dekadach, mimo że jest punktem centralnym, został trochę na uboczu. Zaczął być omijany dosłownie i w przenośni – tłumaczy pan Marcin. W latach powojennych na terenie rezydencji działały „Makusyny” (słynny zielonogórski szczep harcerzy – przyp. red.), potem znajdował się tam ośrodek kultury, w latach 90. w starych murach uruchomiono dyskotekę. Później jednak zamek trafił w prywatne ręce i jego brama zamknęła się na dobre.

- Bolało to pana, że zamek tak stoi, pozostawiony sam sobie? – dociekam. - Nie, bo ja wtedy tak samo ten zamek traktowałem. Do momentu, kiedy kilka lat temu... – pan Marcin zawiesza na chwilę głos. - Bo zawsze jest tak, że przychodzi jakiś impuls. Nie pamiętam już, jak to było dokładnie. Żona twierdzi, że jeden z moich kolegów pokazał mi guzik liberyjny (ozdobny element garderoby dawnej szlachty lub magnaterii, okraszony np. inicjałami – przyp. red.) z herbem Schönaichów. I to był taki impuls, dzięki któremu zacząłem się tym interesować. Chyba od guzika się zaczęło. Zacząłem grzebać w internecie, przeglądać zdjęcia... Od dzieciństwa miałem taką żyłkę zbieracza. Jako dziecko zbierałem żołnierzyki, potem znaczki... no i pojawił się pomysł na zbieranie pocztówek. Gdzieś tam jedną znalazłem, drugą zobaczyłem no i w tej chwili mogę się pochwalić, że mam największą na świecie kolekcję pocztówek dawnego Siedliska. W tej chwili jest to około 120 pocztówek, co jest chyba dobrym wynikiem jak na taką wioskę – chwali się pan Marcin.

Sedlscho, Carolath, Karolat, Siedlisko

Warto zaznaczyć, że górujący nad Siedliskiem zamek przez wiele lat funkcjonował jako budowla bezimienna. Mówiono po prostu: „Zamek w Siedlisku”. Dopiero od kilku lat fundacja promuje go pod nazwą „Zamek Karolat”. To spolszczona wersja przedwojennej nazwy (Carolath), którą określano zarówno miejscowość jak i samą rezydencję.

- Spolszczenie funkcjonowało też w latach powojennych, bo przez dwa, trzy lata po wojnie nazwa miejscowości została spolonizowana na Karolat, dokładnie tak samo jak dzisiejsza nazwa fundacji – wyjaśnia M. Kula. Nazwę Karolat można więc spotkać na mapach Polski wydawanych tuż po zakończeniu wojny. Jednak w realiach rodzącego się PRL takie nazewnictwo nie miało szans przetrwać. - Była wówczas komórka, która zajmowała się zmianami nazewnictwa miejscowości i doszukano się w historii polskojęzycznej, piastowskiej nazwy. Bo tak naprawdę pierwsze wzmianki o Siedlisku mówią o miejscu „Sedlscho”, to jeszcze za księcia Henryka Głogowskiego. No i stąd ta nazwa – wyjaśnia mój rozmówca.

Święto Bzów, zupełnie jak przed wojną...
Zauroczenie dawnym Siedliskiem było u Marcina Kuli tak silne, że pojawiła się chęć przeniesienia przedwojennego klimatu na teraźniejszy grunt. Punktem zaczepienia stały się festyny majowe organizowane w czasie, gdy we wsi kwitły charakterystyczne lilaki.

- Chcieliśmy też zbudować most między teraźniejszością a tamtym okresem, kiedy potencjał kulturowy i materialny był na tak wysokim poziomie, że ja uważałem, że ta miejscowość została zdegradowana. Bo byłem zauroczony Siedliskiem XIX-wiecznym, widziałem jak wyglądało, ale widziałem też jak wygląda teraz. I to było dla mnie miejsce zdegradowane – wyjaśnia M. Kula podkreślając jednocześnie, że organizacja Święta Bzów nie była celem samym w sobie. - Święto miało być tylko narzędziem do promowania tej naszej idei. A moja idea polegała na tym, żeby z tych bzów, śmiesznych bzów, stworzyć wyróżnik dla miejscowości. I nadać jej przez te bzy jakiś charakter. Samo święto to w tej chwili realizuje. Mamy nawet taką informację, że gdzieś w Niemczech jakiś przewodnik organizuje quiz dla grupy wycieczkowej i zadaje pytanie, czy wiedzą, w jakiej miejscowości jest organizowane Święto Bzów. Te bzy w kontekście Siedliska już gdzieś tam się zaczynają się pojawiać. Siedlisko zaczyna być z nimi kojarzone – tłumaczy siedliszczanin.

Marcin Kula podczas ubiegłorocznej edycji Święta Bzów. Imprezę otwierał korowód postaci symbolizujących różne okresy życia zamku
Magda Weidner Marcin Kula podczas ubiegłorocznej edycji Święta Bzów. Imprezę otwierał korowód postaci symbolizujących różne okresy życia zamku

Dawny Karolat to moja Idée fixe

Marcin Kula przyznaje, że chęć powrotu, choćby symbolicznego, do tego, co było dawniej, stał się dla niego swoistą idée fixe. - Żona będzie się śmiała, że we mnie jest romantyzm, ale to chyba wynikało z tego, że ja widziałem w wyobraźni takie Siedlisko, gdzie znów są alejki spacerowe, w maju wszystko kwitnie bzami, wszystko zadbane łącznie ze Wzgórzem Adelajdy... – wzdycha i tłumaczy, że marzy o Siedlisku takim, jakie zna z pocztówek przełomu XIX i XX wieku.

- Ja wiem, że to można zrobić, tylko trzeba chcieć! Może trochę marzycielem jestem, ale… - pan Marcin znów zawiesza głos. - Ktoś musi! – kończę więc za niego. - Uważam, że powinniśmy twardo stąpać po ziemi, ale jeśli będziemy trochę Dyziami Marzycielami to nic się nie stanie. Zawsze powtarzam, że gdyby nie marzenia, to człowiek by z jaskini nie wyszedł. Marzenia napędzają rozwój. Gdyby ich nie było, świat by się nie rozwijał – kwituje siedliszczanin.

Filip Pobihuszka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.