Paweł Gzyl

Wielu artystów nagrywa dziś kolędy, ale tak naprawdę to piosenki zimowe

Paweł Gzyl

„Józefowe łzy”, „Malusieńki tyciusieńki”, „Nie w pałacu” - tak pieśniarka Antonina Krzysztoń kolęduje na nowej płycie.

- Dzisiaj przygotowujemy się do świąt przede wszystkim poprzez porządki i zakupy. A co z wymiarem duchowym?
- Gdy otworzę internet, spojrzę na telewizor, czy włączę radio - słyszę słowo „kup”. Święta stały się pretekstem, aby coś komuś sprzedać. Mam wrażenie, że współczesny świat jest skoncentrowany na posiadaniu. Ale to tylko taki okres. Patrząc w szerszej perspektywie, wydaje się, że ludzie niebawem zaczną od tego odchodzić. Może tego w tej chwili jeszcze nie widać, ale kiedyś na pewno przyjedzie tęsknota za wartościami duchowymi.

- Jak powinniśmy bronić się przed tym zmaterializowaniem?
- Generalnie musimy zwrócić uwagę czym się karmimy od strony duchowej i intelektualnej. Przykładowo: wchodzimy do jakiegoś miejsca i słuchamy muzyki, która nic dobrego z nami nie robi. A przecież muzyka to nie tylko dźwięk, ale również konkretny przekaz. Aby to zmienić, trzeba przestawić swoje myślenie w codziennej praktyce. Zaczęliśmy dbać o ekologię, dbamy o środowisko - i to już dobrze. Dokładnie to samo powinniśmy zrobić z duchowymi sprawami. Są oczywiście ludzie, którzy zwracają na to uwagę. Ale ponieważ tak mocno jesteśmy otoczeni materią, czasem za bardzo ona nas wciąga.

- Tak jak w przypadku świąt Bożego Narodzenia?

- Tutaj musimy ustrzec się przed popadaniem w owczy pęd. Trzeba sobie wszystko rozłożyć w czasie i zaplanować tak, aby spokojnie posprzątać w domu i zastanowić się, co tak naprawdę chcemy dać swoim najbliższym. Tak, żeby Boże Narodzenie były miłym i dobrym czasem spędzonym w gronie rodziny. To takie minimum - żebyśmy nie sprawiali sobie przykrości, nie wyciągali wzajemnych żalów, zrozumieli, że ktoś może mieć inne poglądy niż my. Trzeba podchodzić z szacunkiem dla każdego, a te problemy, które są w rodzinach, zawiesić na ten okres na haku i cieszyć się z tego, co w nas dobre.

- Dzisiaj kolędy i pastorałki zaczynają rozbrzmiewać w radiu i supermarketach niemal już po Wszystkich Świętych. Czy powinniśmy również tym pieśniom przywrócić ich pierwotny, czyli religijny charakter?
- Wielu artystów nagrywa kolędy, ale tak naprawdę nie są one kolędami. To właściwie piosenki zimowe, które wykorzystują jedynie świąteczne rekwizyty w rodzaju gwiazdki czy choinki. Tworzą miłą atmosferę, która też jest potrzebna. Ludzie czasem wolą takie podejście, bo sprawy duchowe są często dla nich bolesne. Wolą więc skupić się na świątecznej atmosferze niż rozmyślać o narodzinach Zbawiciela. Dlatego w największych stacjach radiowych słyszymy takie właśnie świeckie kolędy. Nie dotykają one tego, co się naprawdę stało. Dla mnie prawdziwa kolęda mówi o przyjściu Pana Boga na świat. I jest wielu artystów, którzy wyśpiewują tę Dobrą Nowiną całym sercem, ale są też tacy, w wykonaniach których nie czuje się tego przekazu. Oni wykorzystują kolędy do autopromocji. Kiedy nie było radia czy telewizji, śpiewało się kolędy, aby przekazać radosną wiadomość. Wśród moich znajomych nadal śpiewa się kolędy przy wigilijnym stole. I to ta praktyka jest najcenniejsza.

- Pani sięga już po raz drugi po bożonarodzeniowy repertuar. Dlaczego?
- Na najnowszej płycie są tylko moje własne kolędy. Ich melodie i teksty przychodziły do mnie podczas minionych świąt. Pojedynczo, a czasami w parach. W końcu zorientowałam się, że układają się one w spójną opowieść, którą trzeba nagrać. To nie są więc tradycyjne kolędy. Koledzy zagrali przepięknie - dzięki czemu powstała wyjątkowa oprawa muzyczna. Moim zamiarem było, aby te kolędy trafiły do każdego, bez względu na stan jego ducha. Można ich słuchać jak zwykłej płyty, ale też zagłębić się w jej treść. Mam nadzieję, że przez to, iż wiele ludzi pozytywnie myślało, a nawet modliło się za nas, kiedy nagrywaliśmy ten materiał, piosenki te mają w sobie pokój. Jeśli więc komuś jest ciężko - też warto, żeby się z nim zapoznał.

- Mierzenie się z kolędową tradycją to poważne zadanie. Czuła Pani opór materii?
- Ja kocham kolędy. I zawsze je kochałam. Śpiewało się je w mojej rodzinie odkąd pamiętam. To więc nie moja zasługa, tylko moich bliskich. Pewnie trudniej jest komuś, kto pochodzi z rodziny, w której ich nigdy nie było. Do dziś traktuję je tak, jak chyba powinno się traktować - jako wyznanie wiary.

- Tak naprawdę w Wigilię śpiewamy tylko te kolędy, które są wykonywane w kościołach. Czy Pani utwory sprawdzą się w takim miejscu?
- Myślę, że niektóre z nich mogłyby się sprawdzić. Zresztą mam takie doświadczenie z pieśniami wielkopostnymi. Kiedyś klawiszowiec Wojtek Konikiewicz skomponował utwór, który miał być o Panu Jezusie. I ja stworzyłam do niego tekst, w efekcie którego powstało „Światło nagle zgasło”. I ta pieśń jest już śpiewana po kościołach, a ludzie myślą, że to tradycyjna kompozycja. Wymyśliłam też piętnaście lat temu utwór „Święty, święty” - i nigdy nie został on nagrany. Śpiewałam go tylko na koncertach - i może ktoś nagrał na magnetofonie, bo pewnego razu jestem w kościele i słyszę, że ludzie śpiewają mojego „Świętego”.

- Pani kolędy są zagrane w stonowany sposób. Nie lubi Pani tych wszystkich modnych teraz interpretacji na jazzową czy hip-hopową modę?
- Każdy korzysta ze swojego własnego języka muzycznego i ma prawo wyrażać w nim również kolędy. Aczkolwiek dla mnie dziwnie brzmi, gdy ktoś śpiewa: „Jeeeeezus”. (śmiech) Mnie się to nie podoba,. Dla mnie kolęda ma być prosta, bo ona sama w sobie ma prostotę. Z drugiej strony są jednak ludzie, którzy słuchają jazzu czy hip-hopu i lubią kolędy w tym stylu. Im to więc nie przeszkadza. Każdy chwali Boga jak potrafi - najistotniejsze jest to, żebym słyszała, że on autentycznie śpiewa kolędę, a nie wachluje się swoim głosem.

- Dedykuje Pani swoje kolędy rodzinie. Dlaczego?
- Boże Narodzenie to uroczystość Świętej Rodziny. Pokazuje nam ono, że Bóg przychodzi na świat w ubóstwie jako bezdomny, Maryja i Józef są opuszczeni, potem natrafiają na mnóstwo trudnych sytuacji, ale wszystko to prowadzi do odkupienia i zbawienia ludzkości. To daje nam inną perspektywę patrzenia na własne życie. Że czasem problemy i cierpienia mogą owocować czymś dobrym. Dlatego w kolędach odnajdzie się każdy: ten, kto ma świetny kontakt z Panem Bogiem, ale też ten, kto przechodzi przez okres kompletnej ciemności. Na tym polega wyjątkowość tego święta.

- W dzisiejszych czasach trzeba rodzinę otoczyć szczególną troską?
- Tak. Trzeba szczególnie zabiegać, aby relacje w rodzinach były dobre. Przecież, kiedy słyszymy, że jest gdzieś małżeństwo, które przetrwało ze sobą pięćdziesiąt lat, nadal się kocha, ma szczęśliwe dzieci i wnuki - to dla nas dobra wiadomość. A kiedy słyszymy, że komuś nie wyszło i musiał się rozstać - to jest także dla nas niedobra wiadomość. Mam nadzieję, że ta płyta przyniesie ludziom nadzieję: że warto się starać, że warto próbować przetrwać razem, że trzeba walczyć o nasze rodziny.

- Rozmawiamy teraz o kolędach, wspominała Pani również o swych pieśniach wielkopostnych. Woli Pani dzisiaj wykonywać religijny niż świecki repertuar?
- Nie. Ja jestem od śpiewania - i chcę śpiewać o wszystkim. Oczywiście podejmuję tylko ważne dla mnie tematy, to są jednak bardzo różne sfery, które są istotne w naszym życiu. Bardzo lubię śpiewać w kościołach i jestem szczęśliwa, że mnie tam zapraszają na koncerty, ale bardzo mnie boli, że zaproszenia z innych miejsc są o wiele rzadsze.

- To ciekawe, bo myślałem, że to Pani sama zdecydowała się wycofać na pobocze polskiej sceny muzycznej.
- Ja nigdy sama się nie odsunęłam. Ja zostałam odsunięta. Dlaczego? Nie mam pojęcia i nie rozumiem tego. Naprawdę. Od trzydziestu lat dzwonią do mnie ludzie, zapraszają na koncerty, dlatego ciągle występuję. W telewizji będę jednak dopiero teraz po raz pierwszy od nie wiem ilu lat. Pojawię się na koncercie kolędowym, który odbył się w pałacu prezydenckim.

- Tęskni Pani za czasem swojego największego sukcesu, kiedy przebojem była „Perłowa łódź”?
- Właściwie to był przypadek. W latach 80., kiedy byłam w opozycji, nie miałam szans, aby pokazać się w telewizji. Nigdy więc nie nastawiałam się na swoją w niej obecność. Potem, kiedy miało przyjść na świat moje trzecie dziecko, wytwórnia Pomaton zaproponowała mi udział w Muzycznej Jedynce. I wzięłam udział w konkursie - dzięki temu powstał wideoklip, który był codziennie grany w Jedynce. To była „Perłowa łódź”. Piosenka stała się przebojem, a ja zdobyłam pierwsze miejsce. Grałam wtedy po siedemnaście koncertów miesięcznie. Potem ta fala oczywiście opadła. I dzisiaj sobie myślę, że może po coś ta moja droga jest taka trudna. Ciągle śpiewam, więc może kiedyś coś znowu się zmieni? Bo wiem, że ludzie po prostu lubią jak śpiewam.

- Jak wygląda polski show-biznes z Pani pozycji?
- W ogóle tego nie śledzę. Czasem, kiedy ktoś z kolegów mi coś poleci, to wtedy lubię posłuchać. Nie mam telewizora - słucham tylko radia, ale najczęściej Radia Classic, ewentualnie Radia Warszawa, Trójki już rzadziej. Coś tam wiem, ale trudno mi to oceniać.

- Nową płytę wydaje największy koncern muzyczny w Polsce i na świecie - Warner. Jak to możliwe?

- Kolędy wydał wspólnie Warner z Edycją Paulińską. Wymyśliłam sobie to połączenie sił, żeby album był dostępny zarówno w sklepach przykościelnych, jak również w Empik-ach. Tak się stało, ale płyta zdecydowanie lepiej radzi sobie jednak w tych pierwszych sklepach.

Antonina KrzysztońPieśniarka z kręgu poezji śpiewanej i folku, wykonuje własne kompozycje i innych autorów (m.in. czeskiego barda Karela Kryla). Debiutowała w 1980 r. na Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w Gdańsku. Była związana z demokratyczną opozycją. W 1983 r. wygrała Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie.

Autor: Paweł Gzyl

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.