Te sprawy wciąż czekają w kolejce po sprawiedliwość

Czytaj dalej
Fot. Janusz Wójtowicz
Marcin Rybak

Te sprawy wciąż czekają w kolejce po sprawiedliwość

Marcin Rybak

Kto pchnął nożem dżudokę Jakuba Tokarza? Wszyscy wiedzą, ale każdy boi się zeznać. Kto zabił biznesmena Dariusza J.? Czy policji uda się wyjaśnić tę zagadkę zanim na ekrany kin wejdą filmy inspirowane tą zbrodnią? Kto zamordował studentów Anię i Roberta? Czy kiedyś uda się złapać wszystkich morderców 15-letniej Małgosi z Miłoszyc?

Nikt nie chce mówić. Choć wielu zna szczegóły. Jedyny świadek, który widział jak pewnej lipcowej nocy 2004 roku ktoś rani nożem wrocławskiego dżudokę Jakuba Tokarza, gdzieś zniknął. Prokuratura i policja bezskutecznie poszukują tego świadka od grudnia 2009. - Podejrzewamy, że ukrywa się w obawie o własne życie - mówią w prokuraturze. W lipcu 2019 roku sprawa się przedawni. Co ciekawe, wielu ludzi wie kto to zrobił. Wiedzieli od początku. Bo sprawca - przynajmniej ten, o którym opowiadają- to bardzo znana postać we wrocławskim półświatku. Latem 2012 był jednym z kluczowych uczestników wrocławskiej wojny gangów.

Jakub Tokarz od tamtej lipcowej nocy 2004 roku jest niepełnosprawny. Jeździ na wózku. Niedawno na paraolimpiadzie w Rio de Janeiro zdobył złoty medal w kajakach. Krytycznej nocy bawił się we wrocławskiej dyskotece Vulevu na ul. Świdnickiej. Opowiadano później, jak nad ranem do lokalu wbiegli bandyci. Doszło do bójki. Ktoś pchnął go nożem w plecy.

KTO? Niejaki pan J. Wszyscy tak mówią. Ale nikt nie chce zeznać. Dlatego wiele wskazuje na to, że nikt nigdy nie odpowie za tragedię z Vulevu. To jedna z najmniej znanych i najbardziej zapomnianych niewykrytych przez policję spraw we Wrocławiu.

Być może ktoś jeszcze próbuje coś zrobić. Tylko o tym nie wiemy, bo to tajne. Być może jakaś kolejna ekipa kryminalnych policjantów właśnie przegląda akta. Może jeszcze próbują. Może rozmawiają z informatorami z półświatka. Może...

Prokuratorskie śledztwo jest zawieszone. W ostatnich dniach - gdy zaczęliśmy pytać o tę sprawę - ktoś w prokuraturze Stare Miasto wrócił do niej. Przejrzał akta. Bo może jednak udałoby się coś jeszcze zrobić. I co? Nic. - Żadnych szans - mówią. Jedynie zeznania człowieka, który w 2009 roku gdzieś zniknął, mogłyby doprowadzić do przełomu i wznowienia zawieszonego śledztwa.

Prokuratura przyjęła, że zdarzenie z dyskoteki Vulevu to udział w bójce z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Choć pchnięcie nożem w plecy nam kojarzy się raczej, jak próba zabójstwa. Tak czy siak ta historia to jedyna sprawa - w naszym subiektywnym przeglądzie niewyjaśnionych zagadek kryminalnych - której ofiara przeżyła. Pozostałe to już morderstwa.

Historia jak z filmu

Najbardziej znana kryminalna sprawa pochodząca z Dolnego Śląska. Pisały o niej media z całego świata. Zainteresowało się Hollywood. Kręcone są dwa filmy. Choć fabularnych pomysłów było znacznie więcej. Tymczasem wciąż nie wiemy jak to było dokładnie z morderstwem wrocławskiego biznesmena Dariusza J. Skazana jest tylko jedna osoba - filozof, podróżnik, pisarz i trochę biznesmen Krystian Bala, który odsiaduje wyrok 25 lat więzienia. W styczniu minie 11 lat odkąd zaczęła się jego odsiadka.

Po poszlakowym procesie ustalono, że Bala był zamieszany w morderstwo, do którego doszło jesienią 2000 roku. Dariusz J. został uprowadzony i wywieziony w miejsce nieznane do dziś. W grudniu 2000 roku jego ciało wyłowiono z Odry niedaleko wsi Chobienia koło Góry na granicy Wielkopolski i Dolnego Śląska. Mężczyzna był związany.

Największą karierę w tej sprawie zrobiła książka „Amok”. Krystian Bala, jej autor, zawarł w niej opowieści o jakimś zabijaniu, o jakiejś zbrodni. Ostatecznie nie był to ani dowód w sprawie, ani nawet poszlaka. Choć na początku sprawy ta książka rzeczywiście była tropem, czy też jednym z kilku tropów, który naprowadził policjantów na autora jako możliwego uczestnika zbrodni. Medialne opowieści o człowieku, który zabił a potem opisał zbrodnię w książce sprawiły, że dziś Bala jest znany na całym świecie, choć do zarzucanej mu zbrodni nigdy się nie przyznał. Do dziś twierdzi, że siedzi za coś czego nie zrobił.

A inni sprawcy? Z pewnością w śmierć Dariusza J. zamieszanych było więcej osób. Zamordowany miał firmę w budynku przy ul. Bogusławskiego we Wrocławiu. Na tyłach gmachu, w który dziś - po remoncie - należy do Teatru Muzycznego „Capitol”. W listopadzie 2013 roku J. wyszedł z biura w towarzystwie dwóch mężczyzn. I zaginął. Jego ciało odnaleziono w Odrze kilka tygodni później.

W dolnośląskiej policji działa Archiwum X. Specjalna komórka zajmująca się zbrodniami sprzed lat, których sprawców dotąd nie złapano. Sprawą Dariusza J. mogliby, a nawet powinni się zająć. Z pewnością zaczęliby od lektury akt sprawy. I tych procesowych, czyli tych, które są w sądowym archiwum po procesie Krystiana, jak i akt operacyjnych. Tajnych, które są w Komendzie Wojewódzkiej Policji.

W tych pierwszych, sądowych, znaleźliby informację o miejscu, którego nikt nigdy nie przeszukiwał. To wioska gdzieś nad Odrą. Kiedyś wrocławscy złodzieje aut mieli tam swoją melinę. Z akt wynika, że - hipotetycznie - mogłoby to być miejsce, w którym przetrzymywano Dariusza. Ale nikt nigdy w żaden sposób tego nie sprawdził. Może od tego należałoby zacząć?

Kto zabił Anię i Roberta?

W sierpniu 1997 roku studenci wrocławskiej Akademii Rolniczej Anna Kembrowska i Robert Odżga zaginęli w Górach Stołowych niedaleko Karłowa. Po kilku dniach poszukiwań znaleziono ich zamordowanych. Ciała leżały niedaleko niebieskiego szlaku. Nieznany do dziś sprawca zastrzelił dwójkę młodych ludzi. Dlaczego?

To wielka zagadka. Na pewno nie dlatego, że chciał ich obrabować. Zniknęły tylko aparat fotograficzny, zegarek i pamiętnik Ani. Być może po prostu znaleźli się w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu. Tą sprawą z pewnością zajmują się policjanci z wrocławskiej komórki tzw. Archiwum X”. - Cały czas wykonujemy jakieś czynności - mówi nam Tomasz Orepuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

Śledczy sięgają nawet po pomoc służb kryminalnych z zagranicy. Swego czasu pisaliśmy w „Gazecie Wrocławskiej” o tropach prowadzących do Czech. Sprawdzano różne wersje. Począwszy od Radosława G. „Skorpiona” odsiadującego wyrok dożywocia za kilka zabójstw. Jako rzekomego sprawcę typowano też zbiega z czeskiego więzienia, potem dwóch gangsterów-morderców znanych z zabijania z zimą krwią strzałami w tył głowy. Badano nawet, czy związek z tą zbrodnią mają neonaziści, którzy krytycznego dnia mieli mieć jakiś zlot w Górach Stołowych. Jak na razie żaden z tropów nie doprowadził do ustalenia sprawców zbrodni.

Może jednak w tej zagadkowej sprawie będzie przełom?

Dolnośląskiej policji można wiele zarzucić, ale nie to, że zapominają o takich sprawach. Cały czas ktoś o niej pamięta. Cały czas jacyś ludzie próbując coś ustalić. Trzeba mieć nadzieję. Bo nowoczesna technika dziś może znacznie więcej niż w 1997 roku. Bo może wreszcie ktoś zdecyduje się zgłosić do policji i powiedzieć, jak było. Może gdzieś, kiedyś, przypadkiem uda się odnaleźć broń, z której wtedy - w sierpniu 1997 - strzelano do Ani i Marcina.

Małgosia i dyskoteka Alcatraz

Miłoszyce to mała wioska koło Jelcza-Laskowic pod Wrocławiem. W sylwestrową noc 1996/1997 bawiła się tu piętnastoletnia Małgosia. W Nowy Rok po południu jej ciało znaleziono na podwórku jednej z posesji. Rozebrane, pobite i brutalnie zgwałcone. - Sprawca zostawił ślad. Podpisał się nam na miejscu zbrodni - powiedział mi kilka tygodni później jeden z prokuratorów wówczas zaangażowanych w tę sprawę.

I co? I jest podobnie jak ze sprawą Krystiana Bali i biznesmena Dariusza J. Niby sprawa jest wyjaśniona. Prawie wyjaśniona. Bo złapano młodego mężczyznę, który uczestniczył w gwałcie na Małgosi. Sąd skazał go za morderstwo, choć prokuratura chciała wyroku tylko za gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Ale wiadomo, że skazany nie był sam. Że w tę okrutną zbrodnię wplątane były również inne osoby. Jeszcze dwie. Są ślady. Nawet ślady DNA. Ale nigdy nie udało się ustalić, czyje to ślady.

Małgosia postanowiła spędzać sylwestrowy wieczór w lokalu Alcatraz w Miłoszycach. To niewielki budynek w środku wioski, wtedy pomalowany na biało, obok małego stawu. Na zabawę dziewczyna poszła z koleżanką. Z domu wyszła około 18. I już nie wróciła.

Nowy Rok z samego rana jej rodzice pojechali do wsi szukać dziecka. Chodzili od domu do domu, pytali. Ale nikt nie widział Gosi. Byli też w domu u państwa R. Tu też nikt jej nie widział. Chociaż jej ciało leżało właśnie na tej posesji. Znaleziono je tego samego dnia, ale znacznie później - około godziny 13. Wyglądało strasznie. Małgosia została wyjątkowo brutalnie zgwałcona - sprawcy bili ją, była pogryziona, rozebrana.

Małgosia była widziana ostatni raz żywa niedługo po północy - na ulicy przed lokalem. Szła dokądś w towarzystwie jakichś mężczyzn. Policjanci wykonali potem ich portrety pamięciowe. Jeden z nich bardzo się przydał. Niedługo potem nikt już jej nie widział. Ktoś z jakiegoś domu słyszał jakby wołanie „mamo, mamo!” na podwórku jednej z posesji.

Po kilku latach udało się ustalić, że jednym ze sprawców był niejaki Tomasz K. z Wrocławia. Okazało się, że na miejscu zbrodni znaleziono trzy tropy prowadzące do niego: czapkę z jego włosami i ślady zapachowe z czapki. Pies jednoznacznie wskazał, że należą do niego. Trzecim śladem okazały się ślady zębów na ciele Małgosi. Eksperci nie mieli wątpliwości, że jego. W 2004 roku zapadł prawomocny wyrok: 25 lat więzienia.

I co dalej? Nic.

Niedawno minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił „Gazecie Wrocławskiej”, że śledczy wrócą do tej sprawy.

No i? Na razie nic. Cisza.
- Jest nadzieja? - Pytam.
- Zawsze jest. - Odpowiada mój rozmówca.
Kto to? Lepiej nie wiedzieć.

Porachunki gangsterów

W latach 90. na polsko-czesko-niemieckim pograniczu rządziły zwalczające się gangi. Do zbrodni do dziś niewyjaśnionej doszło w Modrzewiach koło Wlenia. Zginęły cztery osoby. Jedną z nich wyłowiono ze studni na posesji w Modrzewiach, drugą znaleziono w lasku niedaleko posesji a dwie inne mordercy wyprowadzili kilka kilometrów dalej i zamordowali. Ta posesja jest na końcu wioski. Z daleka od innych zabudowań. Przed wojną był tu pensjonat. W latach 90. stał opuszczony budynek. Gangsterzy zrobili z niego swoje więzienie.

Na pograniczu rywalizowały gangi Zbigniewa M. „Caringtona” i Jacka B. „Lelka”. Ludzie tego drugiego porwali „Grzywę”, człowieka „Caringtona”. Zapadła decyzja, żeby „Grzywę” odbić. Ludzie „Caringtona” uwolnili kolegę. W ich ręce wpadło trzech ludzi „Lelka”, którzy owego „Grzywy” pilnowali. Jeden z nich, Adam ps. „Mielony” miał wtedy 17 lat. W zasadzkę - następnego dnia - wpadł Dariusz P. „Płomyk”, jeden z najbliższych współpracowników Jacka B. „Lelka”. Co ciekawe, jechał do Modrzewi z poleceniem szefa, żeby „Grzywę” wypuścić. Nic nie wiedział o zasadzce. Był z kolegą „Jaku-bkiem”. Gdy weszli na posesję, ludzie „Carin-gtona” zaczęli strzelać. „Płomyk” zginął na miejscu. „Jakubek” uciekł.

Od 1998 roku nad tą sprawą pracowało już kilka ekip policjantów. Jak na razie wciąż bezskutecznie. Podobno jest jakiś trop, ale nie można z niego skorzystać. Prawo zabrania...

Policjanci z Archiwum X

Oficjalnie ta komórka dolnośląskiej policji nazywa się Zespół do spraw Przestępstw Niewykrytych. Trafili tu najbardziej doświadczeni funkcjonariusze z różnych policyjnych służb. Zajmują się sprawami, których przez całe lata nikomu wcześniej nie udało się wykryć. Czasem pomaga im policyjne doświadczenie, czasem nowe informacje, do których uda się im dotrzeć. A czasem najnowsza technika. Niedostępna śledczym przed kilkunastoma a nawet ponad dwudziestoma laty. Wrocławskie Archiwum X. działa od sześciu lat.

Marcin Rybak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.