Tatusiowie na porodówkach: wsparcie albo najczarniejsza zmora

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Urszula Ludwiczak

Tatusiowie na porodówkach: wsparcie albo najczarniejsza zmora

Urszula Ludwiczak

Potrafią histeryzować, płakać, filmować wszystko dookoła. Niektórzy nawet mdleją na widok krwi. Ale na porodówkach są też ojcowie, którzy spisują się na medal: masują, pomagają wstać, wiedzą, kiedy podać szklankę wody. Od razu widać, którzy przyszli z własnej woli.

Dzisiaj prawie każdy poród to poród rodzinny - mówi prof. Maciej Kinalski, podlaski konsultant ds. położnictwa i ginekologii - Już się do tego przyzwyczailiśmy. Ale jak ciąża przebiegała prawidłowo, poród jest prawidłowy, a osoba towarzysząca rodzącej nie przeszkadza lekarzom i położnym, to nie mamy nic przeciwko temu.

Chociaż statystyk nikt nie prowadzi, to lekarze i położne zgodnie przyznają, że to, co kiedyś było nie do pomyślenia, w ostatnich latach jest normą. Bez towarzystwa ojca dziecka, mamy, siostry czy douli, rodzi już niewiele kobiet. Coraz więcej panów nie wyobraża sobie zresztą, aby w takim akcie nie uczestniczyć.

- To wspaniałe przeżycie i na pewno powinien w nim uczestniczyć każdy prawdziwy facet - mówi Krzysztof z Białegostoku, który w lipcu towarzyszył w narodzinach swego syna Ryśka.

Najlepsze zdjęcie

Krzysztof przyznaje, że początkowo nie był do tego udziału w porodzie przekonany.

- Na pewno trochę chciałem, ale z drugiej strony naoglądałem się filmów, nasłuchałem różnych strasznych historii... - opowiada. - I nie wiedziałem, czego się spodziewać. Żona mnie cały czas namawiała, razem chodziliśmy do szkoły rodzenia, braliśmy udział w różnych zajęciach przygotowujących do porodu i potem opieki nad dzieckiem.

W efekcie, gdy w lipcowy wieczór Monika poczuła, że za chwilę na świecie pojawi się Rysiek, Krzysztof pojechał do szpitala razem z żoną.

- Była godzina 19.30, a synek urodził się dopiero po niemal 12 godzinach, o 8 rano - wspomina mężczyzna.

Przez ten cały czas przyszli rodzice mogli razem przebywać w sali do porodów rodzinnych. Mogli przygasić światło, włączyć ulubioną muzykę, obejrzeć film na laptopie.


- Warunki były komfortowe - mówi Krzysztof. - Ja byłem przygotowany na brak wygód, a tymczasem, gdy poród się przedłużał, dostałem materac, poduszkę i koc. Dzięki temu trochę się przespałem, razem z Moniką, zanim nie zaczęły się silniejsze skurcze...

Krzysztof starał się wspierać żonę, masował jej plecy, trzymał za rękę.

- Starałem się nie przeszkadzać położnym i lekarzom, którzy wykonywali swoje czynności - opowiada. - A gdy syn się urodził, przeciąłem pępowinę.

Rysiek najpierw trafił na brzuch mamy, potem podano go Krzysztofowi.

- Byłem w szoku, bo tego się nie spodziewałem - przyznaje młody tatuś. - To były ogromne emocje.

Krzysztof jest pewny - gdyby nie był przy Monice podczas porodu, bardzo by żałował. - Wiem, że dla żony jest to bardzo ważne, że byłem tam cały czas. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, ale najlepsze jest to, które zrobiłem synkowi tuż po porodzie.

Dlatego Krzysztof każdemu przyszłemu tatusiowi, który go spyta o radę, powie, aby w porodzie uczestniczył.

Nie zawsze z własnej woli

Specjaliści są zgodni: gdy przyszły tatuś nie czuje się na siłach, w porodzie nie powinien uczestniczyć.

- To musi być przegadana i przemyślana decyzja, świadomie wcześniej podjęta. Nikt nikogo nie powinien namawiać do tego - zaznacza lubelska położna Agnieszka Gąsior-Guziak.

Najlepiej gdyby para była razem po szkole rodzenia, po to, by na miejscu nie panikować i się nie denerwować.

- W takich sytuacjach należy po prostu dawać im zadania. Dlatego, jak ojcowie są bardzo przejęci, to czasem np. każe im się liczyć skurcze. To pomaga im wtedy trochę oswoić się z sytuacją. Potem są już bardzo pomocni - mówi Gąsior-Guziak.

Położna wspomina, że poród rodzinny stał się popularny prawie dwie dekady lat temu.

- Jednak taki prawdziwy boom trwa od dziesięciu lat. Przez chwilę była nawet taka niezdrowa moda, że partner, chce czy nie chce, ma rodzić z kobietą, albo ma towarzyszyć w porodzie, bo koledzy też tak robili i nie wypada nie pójść z żoną na porodówkę. Ale teraz już jest lepiej, nie ma takiej presji. Ojcowie towarzyszą, bo chcą i czują się na to gotowi.

Decyzja o porodzie rodzinnym nie powinna zapadać pod presją mody lub oczekiwań kobiety. - Bycie z kobietą w tak ważnym momencie powinno się odbywać naturalnie, powinno wynikać z potrzeby. Rolą osoby towarzyszącej jest wspieranie kobiety, pomoc w prozaicznych czynnościach, takich jak otarcie potu z czoła, pomoc w wejściu pod prysznic czy podanie szklanki z wodą - wyjaśnia Joanna Pietrusewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.

- Nastawienie psychiczne jest najważniejsze, przede wszystkim zredukowanie stresu i obaw. Emocje potrafią nas sparaliżować i uniemożliwić wykonanie najprostszych czynności. Przykładem może być historia, jak mężczyzna na porodówce po tym, gdy otrzymał parę ochraniaczy na buty od położnej, w szoku okołoporodowym jeden z nich założył sobie na głowę, a z drugim stał w ręku i zastanawiał się co z nim zrobić - opowiada Irena Boguszewska, położna z Bezpłatnej Szkoły Rodzenia Twoja Położna w Lublinie.

Jakie cechy powinien mieć idealny towarzysz w rodzeniu? Ważne, aby mężczyzna miał dobre relacje ze swoją partnerką, był empatyczny, reagował na gesty kobiety, która podnosząc rękę oznajmia, że trzeba jej podać wodę albo pokazuje chcę wstać z łóżka i trzeba jej pomóc.

- Na czas porodu, na tych kilka godzin, mężczyzna musi zawiesić swoje ambicje, musi zamienić się w kogoś w rodzaju kelnera, który służy kobiecie pomocą, przypomina o oddychaniu, dzielnie znosi mniej przyjemne słowa, będące wynikiem trudu porodowego, jest łącznikiem między rodzącą a personelem medycznym, ale nie ingeruje w jego pracę - wyjaśnia Boguszewska.

Nieprzytomni z emocji

- Ojcowie z emocji są wręcz nieprzytomni, ciężko z nimi nawiązać kontakt, dlatego czasem trudno od nich żądać, żeby jeszcze wykonali jakąś czynność na sali porodowej - mówi dr hab. Marek Gogacz, lubelski konsultant ds. ginekologii i położnictwa. - Czasem nie wiemy, kim się najpierw zająć: rodzącą czy jej mężczyzną. Zdarzają się przypadki, że kobieta zaczyna rodzić i wtedy nagle mdleje nam tata, mimo że wygląda jak Pudzianowski. Wystarczy, że zobaczy trochę więcej krwi przy porodzie i nam odpływa.

Bywa, że niektórzy ojcowie zamiast pomagać kobietom, kręcą filmiki i robią zdjęcia.

- Zdarzają się bardzo uciążliwi tatusiowie, którzy nam przeszkadzają w pracy. Nieraz dzieją się istne cuda wianki. Ojcowie nie mają pojęcia o porodzie, a jednocześnie chcieliby pomóc kobiecie. Dlatego dopytują: „a czy to długo jeszcze” lub „a jak to boli?” - mówi położna jednego ze szpitali powiatowych.

Specjaliści podkreślają, że niektórzy tatusiowie przy porodach radzą sobie po prostu świetnie. Wiedzą, jak masować, wesprzeć fizycznie, jak jej pomóc klęknąć czy usiąść.

Są momenty w czasie porodu, kiedy mężczyzna czuje, że robi mu się słabo i wychodzi z sali. Zazwyczaj wracają, jak noworodek jest już na brzuchu mamy. Niektórzy są gotowi przeciąć pępowinę. Pojawiają się wtedy łzy, bladość, ręce się im trzęsą ze wzruszenia.

Jednak nie wszystkie rodzące życzą sobie obecności partnera na porodówce. Zazwyczaj wolą przeżyć poród same, bo się wstydzą. Zdarza się również, że kobiety wypraszają mężczyzn, gdy zbliża się sama akcja porodowa, a bóle stają się silniejsze i intensywniejsze.

- Poród rodzinny to może być bardzo ważne wydarzenie w życiu bliskich, wspólne bycie przy porodzie, pierwsze chwile z maleńkim dzieckiem, uczucie, gdy kładzie się je na piersi, to wszystko wpływa na to, że młodzi tatusiowie od samego początku stają się zaangażowani w opiekę nad dzieckiem - uważa Joanna Pietrusewicz.

Urszula Ludwiczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.