Stelmet jednak rozczarował

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Andrzej Flügel

Stelmet jednak rozczarował

Andrzej Flügel

Zespół Stelmetu BC nie awansował do play off Ligi Mistrzów FIBA. Nasza drużyna zajęła dopiero siódme miejsce. To porażka czy rozczarowanie, bo należało się tego spodziewać?

Zacznijmy od tego, że w odróżnieniu od debiutującej na tym szczeblu Rosy Radom, Stelmet miał za sobą starty w Eurolidze i EuroCup. W tych drugich rozgrywkach, w poprzednim sezonie awansowaliśmy nie tylko do następnej rundy, co już było sukcesem, ale znaleźliśmy się w ćwierćfinale i dopiero tam odpadliśmy z hiszpańską Herbalife Gran Canarią. Warto też wspomnieć, że w pierwszej wersji, wobec zmniejszenia liczebności Euroligi Stelmet BC miał wystąpić w Euro Cup. Jednak konflikt na linii FIBA - organizatorzy Euroligi sprawił, że wiele drużyn, pod naciskiem związków krajowych i pod groźbą relegacji reprezentacji z rozgrywek, wycofało się i zgłosiło akces do tworzonej Ligi Mistrzów. Stelmet bardzo długo opierał się tej zmianie. Szefowie klubu jednak nie mieli wyjścia.

Mówili, że dadzą radę

Trzeba przyznać, że Liga Mistrzów, po zasileniu jej ekipami, podobnie jak Stelmet zmuszonymi do gry w jej szeregach, stała się całkiem ciekawa. Grało tam wiele uznanych w Europie drużyn, może nie z samego topu, ale będących zaraz za elitą walczącą w Eurolidze.
Przed rozgrywkami wydawało się, że aczkolwiek Stelmet BC trafił do bardzo silnej grupy, to będzie w stanie awansować do play offu. Miały go wywalczyć cztery pierwsze ekipy i cztery z z najlepszym bilansem, które zajęły piąte miejsce. Zarówno szef rady nadzorczej klubu jak i szkoleniowcy, a także zawodnicy szansę na wyjście z grupy widzieli w jasnych barwach. Skończyło się na zaledwie siódmym miejscu i załapaniu się niemal w ostatniej chwili do play off Pucharu Europy (awansowały tam szóste ekipy i dwie siódme z najlepszym bilansem).

Dwie zupełnie różne fazy

Rozgrywki w wykonaniu Stelmetu można podzielić na dwie fazy. W pierwszej zespół grał całkiem dobrze. Po siedmiu meczach mieliśmy bilans trzy zwycięstwa i cztery porażki. Po pierwszym wygranym spotkaniu w rundzie rewanżowej z Dinamo Sassari było cztery - cztery. W tych czterech meczach, które zakończyły się naszą porażką, dwa przegraliśmy minimalnie i można powiedzieć pechowo, w Belgradzie z Partizanem 56:58 i w inauguracji na Sardynii 70:74. Taki układ dawał nadzieję na spokojny awans. Tym bardziej, że mieliśmy przed sobą jeszcze mecz na Węgrzech ze zdecydowanie najsłabszym zespołem Szolnoki Olaj, podejmowaliśmy Proximus Spirou Charleroi i Partizana Belgrad. Można więc było liczyć na przynajmniej trzy zwycięstwa.
Bardzo czarny scenariusz

Vladimir Dragicević w akcji podczas jednego z lepszych meczów Stelmetu BC z Dinamo Sassari
Mariusz Kapała Vladimir Dragicević w akcji podczas jednego z lepszych meczów Stelmetu BC z Dinamo Sassari

Niestety, nikt nie przewidział aż tak czarnego scenariusza. Stelmet BC przegrał wszystkie mecze! Nie można mieć pretensji za porażkę z liderem i zwycięzcą grupy Besiktasem Sompo Japan Stambuł, czy z AEK w Atenach. Ulegliśmy po dogrywkach w hali CRS Partizanowi i Proximus Spirou. Ta pierwsza ekipa przyjechała do nas bez złożonych grypą czterech zawodników i trenera, a potrafiła odnieść zwycięstwo. Dwa punkty wywiozła z Zielonej Góry drużyna z Charleroi. Wymienione zespoły nie pokazały u nas jakiegoś wielkiego basketu i to bardziej Stelmet te mecze przegrał, spisując się wyjątkowo niemrawo, niż rywale zwyciężyli. Skandalem, bo inaczej nie można tego nazwać, była postawa zespołu na Węgrzech. Porażka z bardzo przeciętną drużyną Szolnoki Olaj była chyba naszym najgorszym występem w pucharach. Zdarzyła się w momencie kiedy zespół miał, wprawdzie niewielką, ale jednak, szansę na awans. Nie tego oczekiwali kibice...

Cztery zamiast ośmiu

Oto jak występ zespołu ocenił trener Artur Gronek - Myślę, że pokazaliśmy charakter, choć z drugiej strony szkoda, kilku meczów, które były na styku, na przykład z Partizanem w domu i na wyjeździe, Charleroi u siebie - powiedział szkoleniowiec. - Mamy cztery wygrane, a była okazja zrobić osiem. Oczywiście, zabrakło doświadczenia i szczęścia. Będziemy walczyli w FIBA Europe Cup i chcemy zajść tam jak najwyżej. Początek rozgrywek był dobry. Musieliśmy być skoncentrowani na obu frontach, bo na mistrzu Polski w lidze ciąży duża presja. Staraliśmy się być przygotowani na 105 procent i chcieliśmy wygrywać również w Europie. Widocznie to nie wystarczyło. Szkoda, bo jedno zwycięstwo więcej mogło sporo zmienić. Na Węgrzech o końcowym rezultacie zadecydowała jedna minuta, gdzie rywale trafili kilka trójek i mieliśmy później problem wrócić do meczu. Najbardziej żałuje się minimalnych porażek, natomiast myślę, że w życiu wszystko się wyrówna. Kiedyś szczęście będzie po naszej stronie. Na obcym terenie z różnych powodów gra się zdecydowanie trudniej. Mieliśmy najtrudniejszą grupę. Były to drużyny, które zostały dokooptowane na końcu. Są to mocne ekipy, które pokazują swoją siłę w rodzimych ligach. Wiemy, że rozgrywki w Turcji i Grecji stoją na bardzo wysokim poziomie. AEK i Besiktas stanowią o ich sile. Dlatego w każdym spotkaniu musieliśmy dać z siebie maksimum, żeby móc na równi z nimi walczyć.

Czego i kogo zabrakło

Trudno się nie zgodzić ze szkoleniowcem. Czy mecze w Lidze Mistrzów, rozgrywane w większości ze zdecydowanie lepszymi zespołami niż z tymi z którymi Stelmet walczy w polskiej ekstraklasie, dały jakiś obraz tego zespołu? Choć do końca rozgrywek krajowych jeszcze daleko i jakby nie patrzeć, gramy wciąż w pucharach, można próbować ostrożnie wyciągać wnioski.

Jak się zdaje obecna ekipa jest nieco słabsza od ubiegłorocznej. James Florence, to człowiek do rzucania, męczy go rozgrywanie i na tej pozycji jest mniej efektywny. W poprzednim sezonie podobne problemy były z Dee Bostem, ale Saso Filipovski mozolnie pracował nad zawodnikiem po to, by był pełnowartościowym zmienikiem Łukasza Koszarka. Udało mu się to, czego efektem był tytuł MVP finałów dla Amerykanina. Trener Gronek ma mniej doświadczenia, a Florence jest nieco innym graczem. Niewiele może pomóc ekipie Julian Vaughn, co było widoczne właśnie w meczach Ligi Mistrzów. Wsad do kosza, jeśli dostanie dobrą piłkę, dwie lub trzy zbiórki to zbyt mało. Natomiast świetnym pociągnięciem było zatrudnienie Vladimira Dragicevicia. Czarnogórzec zagrał tylko w ośmiu meczach LM i nie zawiódł. Prezentował się praktycznie najrówniej ze wszystkich zawodników, jest zresztą najwyżej w większości indywidualnych statystyk. Oceniając zespół trzeba też wspomnieć o kontuzji Nemanji Djurisicia. Skrzydłowy świetnie rozpoczął sezon, także w pucharze. Potem choroby i kontuzje spowodowały, że zabrakło tego ważnego ogniwa.

Lekcja źle odrobiona

Jak więc należy ocenić występ Stelmetu BC w Lidze Mistrzów? Odrzucając skrajności trzeba uznać, że było to rozczarowanie. W tym składzie, z tymi rywalami, najlepsza drużyna w Polsce powinna awansować dom play offu. Pozycję Stelmetu pokazują statystyki. Niemal we wszystkich klasyfikacjach zespół jest bardzo daleko, od 18 miejsca jeśli chodzi o celność rzutów za dwa po 36 (na 40 zespołów) w klasyfikacji zbiórek. W poprzednim sezonie, w drugiej rundzie Eurocupu wyeliminowaliśmy niemiecki MHP Riesen Ludwigsburg. Spotkaliśmy się ponownie. Niemcy od kilku kolejek mieli pewny awans, ostatecznie zajmując czwarte miejsce z ośmioma zwycięstwami i sześcioma porażkami. Stelmet był siódmy z bilansem jakże różnym cztery - dziesięć. Wychodzi na to że zespół z Ludwigsburga lepiej odrobił europejską lekcję...

Andrzej Flügel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.