Stanisław Sękiewicz - Smok, który nade wszystko ukochał Wisłę

Czytaj dalej
Fot. Jan Hubrich
Bartosz Karcz

Stanisław Sękiewicz - Smok, który nade wszystko ukochał Wisłę

Bartosz Karcz

- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że Staszka już z nami nie ma. Przecież jeszcze w sobotę mnie ostrzygł. W niedzielę zadzwonił, żebym wpadł do niego, bo trzeba było poustalać pewne rzeczy związane z funkcjonowaniem naszej Akademii. A w poniedziałek spadła na nas wiadomość jak grom z jasnego nieba… - opowiada Mariusz Włoch, przyjaciel Stanisława Sękiewicza, Wiślackiego Smoka, który w wieku 51 lat zmarł w wielkanocny poniedziałek. W czwartek w rodzinnej Brzeźnicy cała Wisła pożegnała swojego wiernego kibica.

Jeśli można mówić o przywiązaniu do klubowych barw, to Staszek był tego idealnym przykładem. Ukochał Wisłę ponad wszystko. Jak lubił podkreślać z dumą, od 1988 roku nie opuścił ani jednego meczu, rozgrywanego na stadionie przy ul. Reymonta. Był tutaj wtedy gdy Wisła przeżywała swoje trudne lata, grając zaledwie na zapleczu ekstraklasy. Był i wtedy gdy święciła swoje największe triumfy z mistrzowskimi tytułami na czele. Często jeździł też na mecze wyjazdowe. Zarówno te po kraju, jak i wtedy, gdy krakowianie reprezentowali Polskę w europejskich pucharach i to w najdalszych zakątkach Europy... Potrafił za nią pojechać dosłownie wszędzie, gdzie tylko mógł. Tak jak w 2004 roku, gdy z żoną Agatą wybrał się w podróż poślubną do Tbilisi na mecz z mistrzem Gruzji WIT Georgia. Wisła wygrała 8:2, co nieco osłodziło Staszkowi i małżonce fakt, że w podróży powrotnej zostali okradzeni i musieli wracać do Polski dzięki uprzejmości konduktorów. Małżeństwo Staszka nie przetrwało jednak próby czasu, bo jak opowiadał z przekonaniem, gdy żona postawiła przed nim ultimatum i kazała mu wybierać między sobą, a Wisłą, nie miał wątpliwości ani przez moment, jakiego wyboru dokonać. Bo też Wisła i wszystko co było z nią związane, to było dla niego całe życie.

Od 2005 roku Stanisław Sękiewicz nie był już tylko zwykłym i wiernym kibicem. Po śmierci Tadeusza Kusia, pierwszego Wiślackiego Smoka, to on zajął jego miejsce. Obaj znali się bardzo dobrze, obu łączyło też jedno - byli niezwykle dobrymi, życzliwymi ludźmi, z których emanowało pozytywne nastawianie do świata. To nie był przypadek, że tak jak kiedyś z Tadeuszem Kusiem, tak przez ostatnie kilkanaście lat mnóstwo dzieci przychodziło do Wiślackiego Smoka, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. A on nikomu nie odmawiał czy to przy okazji meczów Wisły czy innych wiślackich imprez. Dzisiaj te zdjęcia zamieszczane są w portalach społecznościowych, a zwykli kibice dziękują Staszkowi za to, jaki był. Jako Wiślacki Smok pojawiał się zresztą nie tylko na stadionie przy ul. Reymonta. Również w hali, gdzie swoje mecze rozgrywały koszykarki.

Nie lubił prosić o pomoc, wolał sam ją dawać

Śmierć Stanisława Sękiewicza była dla całego wiślackiego środowiska wielkim szokiem. Może dlatego, że jego choroba nowotworowa długo była tajemnicą, nie chciał się z tym obnosić, nie chciał chodzić i prosić o pomoc. To by nie było w jego stylu.

- Stasiu taki był, że wolał sam pomagać innym niż zwracać się o pomoc do kogokolwiek - mówi Mariusz Włoch. - Mnie o swoich problemach zdrowotnych powiedział dopiero na początku marca. Mówiłem mu, że może powinien zwrócić się do Wisły o pomoc, ale on wtedy nie chciał. Jeszcze kazał mi obiecać, że nikomu o tym nie powiem. Dzisiaj żałuję, że dotrzymałem słowa. Może trzeba było szybciej działać, może trzeba było szybciej organizować tę pomoc. Może udałoby się go uratować…

Te słowa potwierdza Karolina Biedrzycka, rzeczniczka prasowa Wisły, która była w stałym kontakcie ze Stanisławem Sękiewiczem i która gdy tylko dowiedziała się jak wygląda sytuacja, gdy okazało się, że konieczne środki na leczenie nowotworu wątroby i skóry, od razu ruszyła do działania. Ale to wszystko miało miejsce dopiero na kilka dni przed śmiercią Stanisława Sękiewicza, bo wcześniej nikomu w klubie nie powiedział o swojej chorobie.
- Staszek przyszedł do nas, gdy był już naprawdę w trudnej sytuacji - mówi Biedrzycka. - Opowiedział nam o swojej chorobie, o tym, że potrzebuje pomocy. Ani przez moment nikt w klubie nie zastanawiał się czy takiej pomocy mu udzielić. Wierzyliśmy, że zdążymy, że uda się wdrożyć takie leczenie, które sprawi, że będzie z nami. To trwało jednak raptem kilka dni. Gdy rozmawiałam z nim w piątek, mówił, że jest bardzo słaby. I to można było wyczuć w jego głosie. Cieszył się jednak bardzo, że tak wiele osób odpowiedziało na apel o pomoc, że tak wiele osób wpłacało pieniądze na zorganizowaną zbiórkę. Myślę, że to było dla niego bardzo ważne, że u kresu swoich dni spotkał się z taką życzliwością nie tylko ludzi związanych z Wisłą.

Zbiórkę zorganizowano, bo leczenie Stanisława Sękiewicza było bardzo kosztowne. W pewnym momencie zaczęło mu po prostu brakować na to środków. Sam prowadził w Brzeźnicy zakład fryzjerski, który również był jego dumą i w którym nie brakowało wiślackich pamiątek, skrzętnie gromadzonych przez lata. Teraz wystarczyło nagłośnić sprawę, o co klub zwrócił się również z prośbą do mediów, a lawina pomocy ruszyła. O tym, jak przyjaznym człowiekiem, który nie wywoływał żadnych negatywnych reakcji był Staszek, niech świadczy fakt, że w apel o pomoc dla Wiślackiego Smoka włączyła się natychmiast nawet Cracovia, prezentując posty w swoich mediach społecznościowych, w których to maskotka „Pasów”, czyli Lajkonik apelował o pomoc dla Wiślackiego Smoka. W ślad za klubem poszli również kibice Cracovii, którzy wpłacali pieniądze. I Cracovia była też jednym z pierwszych klubów, które złożyły Wiśle kondolencje. Lajkonik, a także Lew - maskotka Garbarni Kraków - byli obecni na pogrzebie Stanisława Sękiewicza. Każdy, kto zna krakowskie realia, wie doskonale, że takie rzeczy w relacjach klubów z dwóch stron Błoń nie dzieją się na co dzień. Podobnie zachował się też m.in. Śląsk Wrocław, który w czasie poniedziałkowego meczu z „Białą Gwiazdą” zamieścił na telebimach zdjęcie Stanisława Sękiewicza, czcząc w ten sposób jego pamięć, a wrocławscy kibice pożegnali Wiślackiego Smoka brawami.

Wracając do zbiórki, to w zaledwie kilka dni na portalu zrzutka.pl zebrano ponad 116 tysięcy złotych, choć planowano 40 tysięcy. Niestety, okazało się, że to wszystko za późno.
- Zbiórka na ten moment jest wyłączona - wyjaśnia Mariusz Włoch, który zorganizował zbiórkę dla przyjaciela, a Wisła nagłośniła sprawę. - Przeprowadzimy teraz formalności. Każdy, kto będzie chciał odzyskać wpłacone pieniądze, otrzyma je. Kto będzie chciał przekazać je na wskazany przez nas nowy cel, będzie mógł to zrobić. Staszek mówił mi, jak chciałby, żeby spożytkować te pieniądze, gdy jego zabraknie. Niebawem o wszystkim poinformujemy.

Akademia w Brzeźnicy, dzieło Stanisława Sękiewicza

Wszystko wskazuje na to, że jednym z tych celów będzie wsparcie Akademii Piłkarskiej Wisła Brzeźnica. Za jej założeniem stał właśnie Stanisław Sękiewicz, bo chciał, żeby w jego rodzinnej miejscowości dzieci miały swój klub, w którym będą mogły grać w piłkę. Nie tylko chłopcy, bo w Akademii Kobiecego Futbolu Wisła Brzeźnica swoich sił mogły i wciąż mogą próbować również dziewczęta. O wsparciu tej właśnie inicjatywy poinformował już jeden z właścicieli Wisły Kraków Jarosław Królewski, który w długim wpisie na Twitterze oddał hołd Stanisławowi Sękiewiczowi, a na końcu napisał: Wpłaty „mojej części” zbiórki zasilą Akademię Pana Staszka i inne projekty, które realizował.

Można tylko przypuszczać, że większość z osób, które wpłaciły pieniądze na pomoc dla Stanisława Sękiewicza, pójdzie teraz w ślady Królewskiego.

- Prowadziliśmy to wszystko razem ze Staszkiem - opowiada Mariusz Włoch, który pełni rolę wiceprezesa w klubie z Brzeźnicy. - Mam nadzieję, że uda nam się to wszystko teraz utrzymać, że będą chętni, żeby dalej u nas trenować, grać. Staszek był tak naprawdę motorem napędowym tego wszystkiego. Wiele osób przychodziło do klubu i chciało nam pomagać głównie ze względu na niego.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że dzisiejsza sekcja piłki nożnej kobiet, jaka funkcjonuje w Wiśle Kraków, to w dużej mierze zasługa Stanisława Sękiewicza. W pewnym momencie w Brzeźnicy brakowało już środków na to, żeby prowadzić drużynę seniorską, zostały tam tylko grupy młodzieżowe. Zwrócono się do imienniczki z Krakowa, a przy ul. Reymonta podchwycono pomysł Staszka. I tak „Biała Gwiazda” wzbogaciła się o kolejną sekcję. Dzisiaj panie grają w V lidze, są w jej czołówce i marzą o awansie. Warto pamiętać, że to wszystko zaczęło się w tym miejscu właśnie od Stanisława Sękiewicza.

Zarówno w Krakowie jak i Brzeźnicy nie mogą odżałować, że Stanisława Sękiewicza już nie ma. Ludzie związani z Wisłą od lat, powtarzają, że dla całego środowiska wiślackiego to ogromna strata.

- Każdy kto znał Staszka wie, jaki to był człowiek. Życzliwy dla wszystkich, chętny do pomocy. Takiego go zapamiętam - mówi Kazimierz Kmiecik, legenda Wisły, a dzisiaj jeden z członków trenerskiego sztabu „Białej Gwiazdy”.

Jeden z kapitanów Wisły Kraków Maciej Sadlok dodaje z kolei: - Dla mnie Staszek był cały czas odkąd tutaj jestem, odkąd gram w Wiśle. O jego śmierci dowiedzieliśmy się we Wrocławiu, gdzie graliśmy ze Śląskiem. To była dla nas bardzo smutna wiadomość. Staszek był bardzo mocno związany z klubem przez tyle lat... To duży cios dla całej wiślackiej społeczności. Trudno będzie nawet wyobrazić sobie sytuację, gdy będziemy wybiegać na boisko przed najbliższym meczem na Reymonta z Wisłą Płock i nie będziemy mogli „zbić piątki” ze Staszkiem przebranym za Wiślackiego Smoka. W najbliższym czasie będziemy grać również dla niego.

Pamięć o Stanisławie Sękiewiczu pozostanie. Wisła chce w szczególny sposób oddać mu hołd na najbliższym meczu z Wisłą Płock. Na tym nie powinno się zresztą skończyć, bo jest duża szansa, że będą podejmowane inicjatywy, które w bardziej trwały sposób będą przypominać o Staszku. Wszystko wskazuje również na to, że w najbliższym czasie piłkarzom, którzy będą grać na stadionie przy ul. Reymonta nie będzie towarzyszyła maskotka Wiślackiego Smoka. Nikt nie wyobraża sobie, żeby tak po prostu z dnia na dzień ktoś przejął smoczy kombinezon po Staszku. Musi od tego momentu upłynąć trochę czasu.

W rodzinnej Brzeźnicy Mariusz Włoch też już myśli jak uczcić w specjalny sposób pamięć przyjaciela. - Na razie oczywiście jeszcze nic nie zostało postanowione, ale chciałbym rozmawiać z rodziną Staszka, również z rodzicami dzieci, które u nas grają, z osobami zebranymi wokół naszej Akademii, żeby przyjęła ona imię Stanisława Sękiewicza. Bez niego przecież by jej nie było. To jego dzieło i myślę, że po prostu zasłużył na to, żeby w ten sposób go uhonorować - kończy.

Bartosz Karcz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.