Sądowe perypetie krakowskiego gangu sutenerów w trudnych czasach pandemii

Czytaj dalej
Fot. Artur Drożdżak
Artur Drożdżak

Sądowe perypetie krakowskiego gangu sutenerów w trudnych czasach pandemii

Artur Drożdżak

Gang sutenerów z Krakowa nie tylko musiał unikać stróżów prawa, ale i znaleźć swoje miejsce na rynku seksbiznesu w dobie pandemii. Teraz boss i podlegli mu ludzie tłumaczą się z tego w krakowskim sądzie.

Z ustaleń śledczych wynika, że w dobie pandemii w Krakowie funkcjonowały dwa konkurujące ze sobą gangi sutenerów.

Dwa konkurencyjne gangi sutenerów

Jednemu szefowała Agata J. ps. Barbi, drugiemu Robert Ch. z żoną Grażyną i szwagrem Markiem. O ile to było możliwe, obie grupy starały się nie wchodzić sobie w paradę i zarabiać na własny koszt, czerpiąc korzyści z nierządu kilkudziesięciu dziewczyn z Polski i tych zza wschodniej granicy.

Grupa „Barbi” miała swoje lokale z „panienkami” na obrzeżach miasta, a Robert Ch. opanował centrum. Miał wynajęte lokale przy ul. Sołtyka, Masarskiej i Łazarza.

„Barbi” obawiała się konkurencji, która nie stroniła od groźnych pomruków, bo Robert Ch. potrafił postraszyć, że napuści na Agatę J. policję lub swoich ludzi od rozwiązań siłowych. Jednej z pań świadczących usługi dla gangu „Barbi” powiedział wprost, że jeśli nie opuści wynajmowanego lokalu, to kobietę może spotkać coś niemiłego i ktoś potnie jej twarz. Czasami Robert Ch. dzwonił do dziewczyn z konkurencji, by się upewnić pod jakim adresem i za ile pracują. Przedstawiał się wtedy jako zainteresowany usługą klient. Gdy się upewniał, że jego terytorium nie jest naruszone, wtedy już nikogo nie niepokoił.

W zasadzie obie grupy funkcjonowały według podobnego schematu. Dawały ogłoszenia na portalach erotycznych, „panienkom” robiono sesje zdjęciowe i fotki umieszczano na stronie internetowej. Nie da się ukryć, że rodzinny gang Roberta Ch. miał większe doświadczenie na rynku i lepiej funkcjonującą strukturę.

Instrukcje dla pań na karteczkach

W poszczególnych lokalach kobiety miały grafik dyżurów, który zapewniał płynność usług. Nie mogło być przestojów, niewykorzystanych łóżek czy terminów.

Duża rotacja nie była problemem, bo kolejne posługiwały się telefonami z załączonym opisem. Z dołączonych do komórek karteczek wiedziały, że klientom miały mówić, że są blondynkami lub mogą świadczyć seks w duecie. Jeśli mężczyzna na miejscu wyrażał pretensje, że umawiał się z pulchną brunetką ze zdjęcia na portalu, a otworzyła mu drzwi chuda i ruda to słyszał, że koleżanka akurat wyjechała do innego klienta.

Panie oddawały bossowi 50 zł ze 150 zł za godzinę usługi. Wyjazd do klienta to był koszt 300 zł, Robert Ch. brał wtedy 150 zł. Jeśli klient chciał prostytutkę na całą noc za 1500 zł, to sutenerzy brali 600 zł dla siebie z tej kwoty.

Niektóre panie wynegocjowały sobie, że płacą opiekunowi stałą kwotę 500 zł za tydzień pracy, a resztę zabierały dla siebie. Boss elastycznie traktował sprawy zatrudnienia poszczególnych dziewczyn.

Nina K. ps. Julia pracowała to dla jednej, to dla drugiej grupy sutenerów. Wszystko zależało od aktualnych cen i warunków zatrudnienia. Nie spodobało się jej raz, że „Barbi” naciskała ją do przyjmowania kolejnego klienta, choć „Julia” już nie miała na to ochoty, to wtedy poszła pracować do Roberta Ch. U niego z kolei było jej nie w smak, że gdy pojawiał się klient, to wszystkie dziewczyny musiały przed nimi paradować, a on wybierał jedną.

- W takich sytuacjach czułam się jak w zoo, to mi nie pasowało, więc wtedy wróciłam do pracy u Agaty J. - zeznała kobieta. To z kolei narzekała, że na swój koszt musi jeździć taksówką do klienta i że trzeba sprzątać po innych dziewczynach. Plus był taki, że były wyższe dochody u „Barbi”.

Trudne zarobki w dobie pandemii

W dobie pandemii było jednak mniej chętnych panów, zarobki spadały. Jeśli kiedyś można było zarobić 1000 zł za noc, to w trudnych czasach z covidem sukcesem był zarobek rzędu 300 zł na noc. Nina K. musiała też być raz na kwarantannie, bo miała kontakt z zarażonym koronawirusem. Generalnie klientów nie pytała, czy się szczepili przeciwko covid, sama też nie chwaliła się, czy ma takie zabezpieczenie, a klienci o to nie pytali.

Gdy sprawa gangu trafiła do krakowskiego sądu, „Julia” odpowiadała za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, czerpanie korzyści z nierządu i udzielanie narkotyków innym osobom. Sama je brała od dawna, przed laty jako młoda dziewczyna miała nawet wyrok za posiadanie, ale to skazanie uległo już zatarciu.

W nowych czasach miała kilku dostawców, kobietę o pseudonimie Kobra, dilera spod hali targowej na Grzegórzeckiej. Od niego kupiła też dla syna rower po okazyjnej cenie, ale okazało się, że rower był z kradzieży na ul. Wielickiej i Nina K. dostała za to dodatkowy zarzut u prokuratora. Sama udzielała narkotyki innym dziewczynom i Robertowi Ch. On zaprzeczał, nazywał Julię ćpunką, oszustką i niezrównoważoną kobietą. Opisał, jak kiedyś z nożem goniła klienta, który nago uciekł z lokalu.
Nina K. potwierdziła, że był taki incydent, bo gość zapłacił za usługę z użyciem prezerwatywy, a potem nie chciał jej założyć. To trochę ją zdenerwowało. Innego wyrzuciła, bo był nachalny i oferował jej udział w w filmach porno.

Kamery w lokalach i zakaz palenia

Robert Ch. jako szef gangu był dość rygorystyczny. W zarządzanych przez niego lokalach były kamery i on mógł kontrolować pracownice. Dzięki zainstalowanej w komórce aplikacji miał na bieżąco podgląd sytuacji. Szczególnie nie tolerował faktu, że dziewczyny paliły papierosy, miały taki zakaz. Wymagał, by wywiązywały się z dyżurów i skrupulatnego wpisywania do zeszytu godzin pracy i liczby klientów.

Zeszyt był trzymany w szufladzie piekarnika. Jedna z kamer była wyposażona w głośnik i Robert zdalnie mógł zarządzać personelem i wydawać polecenia. Gdy Robert Ch. został zatrzymany i trafił za kratki, jego żona Grażyna przejęła prowadzenie interesu.

Gdy i ona została aresztowana, zarządzaniem lokalami zajął się szwagier Marek B. Ostatecznie prokurator wyliczył, że boss gangu i jego ludzie mogli zarobić w ciągu półtora roku ponad 100 tys. zł na nierządzie kilkunastu kobiet. Takie były realia w czasie pandemii.

Jeden wyrok skazujący po drugim

Poprzednia sprawa karna Roberta i Grażyny Ch. oraz Marka B. zakończyła się dla nich w 2019 r. wyrokami za czerpanie korzyści z nierządu. Prokurator wyliczył, że od 2010 do 2018 ten rodzinny gang sutenerów zarobił 10 mln zł dzięki pracy kilkudziesięciu „panienek”.

W 30 mieszkaniach w dzień i w nocy pracowało dla nich kilkadziesiąt dziewczyn. Grażyna Ch. obsługiwała portale erotyczne i miesięcznie wrzucała na nie około 200 nowych ogłoszeń ze zdjęciami pracujących dla nich dziewczyn. Były zazwyczaj skąpo ubrane, w wyzywających pozach, oferujące każdy rodzaj seksu za dopłatą lub nie. Wcześniej miały sesje fotograficzne, by klienci wiedzieli z kim się umawiają. Skuteczny marketing i promocja na szeroką skalę to w dużej części była podstawa sukcesu gangu.

Robert Ch. dostał za to trzy i pół roku odsiadki i tę karę wprowadzono mu do wykonania, gdy został ponownie zatrzymany w listopadzie 2020 r.

Teraz znów grozi mu surowa odsiadka. Tym bardziej że do seksbiznesu wrócił od razu ledwie tylko wyszedł z aresztu tymczasowego do poprzedniej sprawy karnej.

Procesy trwają przed krakowskim sądem

Proces jego, żony, Marka B. i trzech innych osób ciągle się toczy przed krakowskim sądem. Wśród oskarżonych jest też fotograf, który robił rozbierane zdjęcia dziewczyn, ochroniarz oraz zaprzyjaźniona sprzątaczka, która też czerpała korzyści z nierządu i pomagała szefowi gangu w zarządzaniu biznesem, gdy siedział za kratkami.

Trwa też przed krakowskim sądem proces konkurencyjnego gangu Agaty J. ps. Barbi.

Na razie tylko Nina K. poddała się karze roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i rygorom finansowym. Jej wyrok jest już prawomocny.

Artur Drożdżak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.