Pierwszy powojenny wrocławski chirurg

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Ryszard Kaźmierski

Pierwszy powojenny wrocławski chirurg

Ryszard Kaźmierski

Witold Adamek. Do Wrocławia w 1945 roku przyjechał za namową pierwszego prezydenta miasta Bolesława Drobnera. I tutaj już został.

Opowiem o moim pradziadku - dziadku mojej mamy. Nigdy go nie poznałem, lecz z rodzinnych opowieści wiem, że był to wielki człowiek. Mówiono o nim ,,Anioł”, choć naprawdę nazywał się Witold Adamek.

Urodził się 21 marca 1904 r. w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie pobierał naukę w szkole podstawowej, dorastając w środowisku pracującej inteligencji. W 1918 roku wraz z rodzicami przeprowadził się do Poznania, gdzie ukończył szkołę średnią.

W wieku 13 lat mój pradziadek brał czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim jako jeden z najmłodszych powstańców. W 1917 roku przyjęty został do tajnej organizacji Filaretów i Harcerstwa, która przekształciła się w organizację paramilitarną, formującą przy udziale młodzieży oddziały zwane Pogotowiem Służby Łączności. W listach brata mojego pradziadka - Stanisława Alfreda Adamka - można wyczytać: ,,O godzinie 9:30 zbudził mnie Witold (należący do najmłodszych tetezet-owców ) i przyprowadził mi J. Wiertelaka i krzyczał, że w Ostrowie wybuchła rewolucja. Na ulicach żołnierze bez pasów i broni, kokard niemieckich przy czapkach i naramienników pułkowych. Nie salutują ani oficerom, ani przełożonym. Oficerowie zaś chodzą bez epoletów”.

Mam również oświadczenie, pisane ręką mojego pradziadka, świadka tamtych zdarzeń. Zeznania te ujawniają zadania organizacji, do której należał. Członkowie tego stowarzyszenia pełnili służbę wartowniczą przy ważnych obiektach wojskowych i powstańczych, dyżurowali na stacji kolejowej w Ostrowie Wielkopolskim. Utrzymywali łączność pomiędzy oddziałami powstańczymi, a władzami cywilnymi i wojskowymi. Zajmowali się również dostarczaniem meldunków, raportów oraz przekazywaniem rozkazów i poleceń. Brali udział w eskorcie broni i amunicji.

W 1923 roku pradziadek postanowił kontynuować swoją edukację i zapisał się na Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego. Od trzeciego roku studiów pracował w II Klinice Chirurgicznej u prof. Mieczkowskiego. Studia ukończył w 1928 r., a rok później otrzymał tytuł doktora nauk medycznych.

Po dyplomie został przyjęty, na stanowisko starszego asystenta, do I Kliniki Uniwersyteckiej w Poznaniu, gdzie pracował do roku 1939. W tym czasie został wydelegowany na okres sześciu miesięcy do Wiednia oraz Wrocławia, aby zapoznać się z najnowszymi osiągnięciami z zakresu chirurgii urazowej i urologii.

W rodzinnej teczce znalazłem zaświadczenie wydane w roku 1939 przez Poznańsko - Pomorską Izbę Lekarską, w którym jest zapisane: ,,Na podstawie przedłożonych świadectw upoważniam doktora medycyny Adamka Witolda do prowadzenia samodzielnej praktyki jako specjalisty w chorobach chirurgicznych oraz prowadzenia oddziału chirurgicznego szpitalnego w tejże specjalności”. Od mojego dziadka Stanisława (syna Witolda) wiem, że ta specjalizacja została zweryfikowana dwukrotnie w okresie powojennym i pradziadek uzyskał tytuł specjalisty chirurga II stopnia.
Okres okupacji mój pradziadek spędził w Lublinie, gdzie w charakterze ordynatora prowadził oddział chirurgiczny Szpitala św. Wincentego. Z tego okresu zachowała się opaska z białego płótna z naszytym czerwonym krzyżem oraz ,,Ausweis” pradziadka, a także tymczasowa legitymacja członka Izby Lekarskiej.

Gdy zakończyła się wojna, pradziadek związał swój los z Wrocławiem, choć tak naprawdę chciał jechać do Szczecina. Ale w styczniu 1945 roku zwerbowany został do pracy przez doktora Drobnera, pierwszego prezydenta powojennego Wrocławia.

I tak właśnie rozpoczął się najtrudniejszy i najbardziej heroiczny okres w życiu mojego pradziadka. Do Wrocławia przybył 12 maja 1945 roku, kilkadziesiąt godzin po kapitulacji. Gdy na miejscu zobaczył gruzowisko i palące się jeszcze domy, chciał stąd uciekać. Uznał, że nie zostanie tu dłużej niż trzy dni. Stało się jednak inaczej. Po męskiej rozmowie z doktorem Gierszewskim, ówczesnym miejskim lekarzem Wrocławia, nie tylko został dyrektorem Szpitala Wszystkich Świętych ( obecnie im. Babińskiego ), ale otrzymał jeszcze drugą nominację - na dyrektora Szpitala Świętego Jerzego, czyli obecnego Szpitala im. Rydygiera.

Mój pradziadek był wówczas we Wrocławiu jedynym chirurgiem Polakiem i do wiosny 1946 roku jedynym operującym chirurgiem o pełnych kwalifikacjach. Do pomocy miał kilku lekarzy innych specjalności - Włochów, Francuzów, Czechów ściągniętych przez Niemców z obozów koncentracyjnych jeszcze w czasie oblężenia Wrocławia.

Pierwsze miesiące po zakończeniu wojny były bardzo trudne.

Panowały spartańskie warunki. Szpital nie miał dachu, brakowało szyb, a wodę noszono ze studni. Sala operacyjna mieściła się w schronie, a sanitarkę czy karetkę zastępował koń Maciuś, który ciągnął platformę. Mój pradziadek kilka razy dziennie przedzierał się między gruzami, chodząc z jednego szpitala do drugiego.

W rodzinie zachowało się wspomnienie o tym, że kiedy kilka tygodni później zdobył ,,coś” w rodzaju roweru, czuł się jak wybraniec losu.

Chorych było wielu. Przybywali nie tylko z obozów koncentracyjnych, ale byli okaleczani przez ciągle wybuchające miny.

Nie lepiej było z żywnością. Dostępna była jedynie kasza, urozmaicona w ten sposób, że na śniadanie była rozgotowana, a na obiad twardawa. To wtedy pradziadek Witold nabawił się do kaszy awersji i nie pozbył się jej do końca życia.

W naszej rodzinie do dziś krąży anegdota o wytwornej kolacji, na którą zaprosił pradziadka jeden z włoskich lekarzy. Podał świetnie doprawionego zająca, którego goście zjedli z wielką rozkoszą. Na drugi dzień Włoch pokazał kolegom, gdzie polował na zające: czatował na nie na dachu, bo tam odbywały swoje gody. Nietrudno się domyśleć, że tym zającem był … rodzimy kot!

Pradziadek zajmował się nie tylko leczeniem ludzi. Prowadził też sprawy administracyjne. Pracy było bardzo dużo - od świtu do nocy - ale nikt wówczas nie myślał o unormowanym czasie pracy ani o pieniądzach. Pierwszą wypłatą było kilka puszek sardynek, potem zdarzał się worek mąki, cukier czy smalec, co przy monotonnej „kaszanej” diecie stanowiło niemal królewski dar.

Pradziadek Witold ze szpitalem im. Rydygiera związany był przez całe swoje życie, aż do 1974 roku, kiedy w wieku 70 lat przeszedł na emeryturę. Pełnił funkcję ordynatora oddziału chirurgicznego. Zajmował się nie tylko leczeniem. Dużo czasu poświęcał na działalność naukową i dydaktyczną. Był autorem wielu prac i artykułów zamieszczanych w specjalistycznej prasie. Wyszkolił wielu lekarzy, w tym chirurgów I i II stopnia.

Ważne miejsce w życiu pradziadka Witolda zajmowała praca społeczna. „Od zawsze”, to znaczy od lipca 1945 roku, związany był z sekcją lekarską przy Związkach Zawodowych Służby Zdrowia. Wiele pracował na rzecz miasta. Przez trzy kadencje był radnym miejskim, a przez dwie - członkiem prezydium Towarzystwa Miłośników Wrocławia.

Witold Adamek zmarł w lipcu 1998 roku w wieku 94 lat. Miał bogate i twórcze życie . W pamięci pacjentów i współpracowników pozostał jako człowiek oddany ludziom, pełen pasji, człowiek o wielkiej kulturze osobistej.

Niewielu ludziom na świecie dane jest stworzyć coś od nowa, od zera, z niczego. Pradziadek był jednym z pionierów, jednym z tych, którzy przywracali miasto do życia. I władze Wrocławia oraz mieszkańcy o tym pamiętali. Pradziadek otrzymał wiele odznaczeń. W ten sposób uhonorowano jego bezinteresowną pracę, oddanie dla miasta w trudnym okresie odbudowy, dynamizm, ofiarność i aktywność.

Chcąc, by młodzież pamiętała ten trud i zaangażowanie, szkołom zaczęto nadawać imiona patronów - Pionierów Wrocławia. W jednej z takich uroczystości uczestniczył mój pradziadek i jego towarzysze.

Po moim pradziadku Witoldzie Adamku zachowało się wiele pamiątek. Dokumenty wydane przez władze polskie i niemieckie, dyplomy, wycinki z gazet, listy, zdjęcia, odznaczenia, podziękowania. To wszystko starannie gromadziła przez lata moja babcia, dr Danuta Adamek. I to ona przekazuje informacje o tym wielkim człowieku mnie i moim braciom, abyśmy wiedzieli, kim był i co zrobił dla miasta, w którym mieszkamy. Także po to, żebyśmy zrozumieli, że życie dla innych, praca wykonywana z pasją, zaangażowanie w sprawy społeczne jest tym, co czyni człowieka szczęśliwym i spełnionym. Bo takim właśnie człowiekiem był mój pradziadek, doktor Witold Adamek, jeden z pionierów Wrocławia.

Ryszard Kaźmierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.