Paweł Kowal

Od Krakowa do Brukseli. W Zenku nadzieja

Od Krakowa do Brukseli. W Zenku nadzieja                                       Fot. Archiwum
Paweł Kowal

Zaskoczył mnie żar dyskusji w mediach społecznościowych na temat zakopiańskich występów Zenka Martyniuka na Sylwestra 2019. Okazało się, że Polska potrafi się podzielić o wszystko.

Niektórzy prawicowi liderzy opinii szarżowali bez umiaru: pojawiały się kpiny z tych, co słuchają koncertów Pendereckiego i tych, co nie tańcują w rytm disco polo. Druga strona muzycznego sporu nie pozostawała bierna. Nikt nie zliczy memów na temat Zenka, które pojawiły się w sieci. Był przedstawiany jako nowy Chopin w warszawskich Łazienkach i jako bohater jednego z opracowań literackich w prestiżowej serii Ossolineum, gdzie na swoją kolejkę nie doczekał się jeszcze Witold Gombrowicz. Koniec końców internetowe hece nie zaszkodzą Zenkowi, jego przeciwnikom pozwolą się zdrowo pośmiać, a w Polsce zmieści się i zwolennik Pendereckiego, i Martyniuka. Prawda jest zresztą taka, że niejeden fanatyk Pendereckiego zatańczy w rytm piosenki Martyniuka, a z kolei jego fanatyk pójdzie do filharmonii.

W PRL oficjalną państwową muzyką był folklor. Za tę państwową promocję polski folklor w czasach III RP zapłacił straszną cenę. Po latach przymusu nikt go już dobrowolnie nie chciał. Odrodził się dopiero jako muzyka folkowa po długich latach, gdy podrosło pokolenie, które nie pamiętało natrętnej promocji oficjalnej muzyki „dla ludzi” w PRL. Nic nowego pod słońcem: były czasy, kiedy wyśmiewano w czasach powojennych w Polsce i Związku Sowieckim awangardową muzykę symfoniczną jako tę dla klas, które w związku nowymi trendami miały zniknąć.

Niejeden fanatyk Pendereckiego zatańczy w rytm piosenki Martyniuka, a z kolei jego fanatyk pójdzie do filharmonii

Promowanie pewnych gatunków muzycznych nie od dzisiaj bywa specyficzną formą komunikowania się władzy ze swoimi ulubionymi grupami społecznymi. W naszym wariancie to się układa tak: ci, którzy już dostali 500+, mają jeszcze dostać muzykę Zenka. Na krótką metę to zadziała, ale potem pierwszy za to zapłaci samo bohater rządowych mediów: ludzie się przejedzą, młodsi zbuntują, sprężynka przymusowej miłości do Martyniuka odbije z tym większą siłą, z jaką była dokręcana. Problem nie w Zenku i ludnych imprezach, problem w tym, że kultura staje się elementem jeszcze jednego podziału.

W tym nowym układzie mają być Polacy od Olgi Tokarczuk i Polacy od Martyniuka. Nikomu oprócz władzy nie jest to do niczego potrzebne. Teraz można już tylko jedno zrobić: prosić Zenka Martyniuka, żeby wybrał się na koncert Krzysztofa Pendereckiego, sfotografował z „Księgami Jakubowymi” i pokazał swoim fanom że filharmonia jest też dla nich i ich rodzin.

Paweł Kowal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.