Aleksander Kozłowski

Nauczył nas, by nie tracić nadziei

Wschowa, czyli niegdysiejszy Fraustadt, pierwszy przystanek na ziemiach zachodnich Fot. archiwum prywatne Wschowa, czyli niegdysiejszy Fraustadt, pierwszy przystanek na ziemiach zachodnich
Aleksander Kozłowski

Pradziadek był bardzo odpowiedzialny. Powiedział, że najpierw musi zadbać o siostry, znaleźć im mężów i posagi.

Ja Aleksander Kozłowski - jestem już trzecim pokoleniem w mojej rodzinie, które urodziło się na terenach Dolnego Śląska. Moi przodkowie mieszkali też na Kresach.

Chciałbym przedstawić historię mojego pradziadka Waleriana Polakiewicza. Niestety, nie mogłem go poznać osobiście, znam tylko rodzinne opowieści o pradziadku od mojej mamy i Babci Reginy. Był aktywny do końca swoich dni, mówił z miękkim wschodnim akcentem.

Przeżył 99 lat, szczęśliwie, z jedną żoną Anną, 51 lat małżeństwa, doczekał się dwóch córek, pięciorga wnucząt i czworga prawnucząt.

Uczył moją mamę szacunku dla starszych, pielęgnował tradycje rodzinne, święta. Miał zawsze dużo do powiedzenia w sprawach istotnych.

Mój pradziadek Walerian urodził się 28 grudnia 1900 roku we wsi Kubarki powiat Postawy na terenach Kresów wschodnich na Wileńszczyźnie. Został ochrzczony w kościele katolickim, tak jak wszyscy w jego rodzinie.

Był drugim dzieckiem Zygmunta Polakiewicza i Anieli Polakiewicz z domu Duniec i jedynym synem tej pary. Miał jedną starszą siostrę - Jadwigę i pięć młodszych: Leokadię, Hannę, Bronisławę, Zofię, Stanisławę. Rodzina Waleriana była dość zamożna, posiadali majątek w Kubarkach, ziemię, lasy i jezioro Narocz. Dziećmi opiekowała się babcia Łucja i wujek, który był prywatnym guwernerem.

Walerian lubił się uczyć - imponował młodszym siostrom dobrą pamięcią i znajomością długich tekstów Adama Mickiewicza, na pamięć.

Pradziadek cieszył się dobrym zdrowiem, rzadko chorował jako dorosły. Często mówił, że ma tak dobre zdrowie, ponieważ kiedy był małym chłopcem i biegał boso po łące, ukąsiła go żmija. Ranę oczyszczono. Cała historia dobrze się skończyła. On od tego czasu nabrał odporności…

Był osobą bardzo religijną- głęboko wierzącą - nie była to tylko poza, ale wewnętrzna potrzeba, wynik takiego właśnie wychowania. Mama opowiadała mi, że dziadek miał przygotowaną „ściągę” z poszczególnymi modlitwami, pacierzami do świętych na różne okoliczności. Potrafił się modlić przed każdym posiłkiem.

Dziadek był też bardzo odpowiedzialnym człowiekiem. Zawsze opowiadał domownikom, jak to musiał zabezpieczyć przyszłość swoich sióstr, posagi i dobrych kandydatów na mężów. Dlatego też nie myślał o własnej żeniaczce.

Zeswatano go dopiero po przyjeździe na Ziemie Zachodnie. Był już mężczyzną statecznym, po czterdziestce i związał się z kobietą prawie 20 lat młodszą. Był o nią na początku zazdrosny, związek przetrwał jednak ponad pół wieku….

Ale teraz cofnę do 1939 roku, kiedy wybuchał wojna, a przed nią ogłoszono mobilizację - dziadek przynależał do 5 pułku Legionów Wileńskich.

W dniu 7 września 1939 roku podczas szarży kawalerii i oddziałów piechoty pod Siedlcami został postrzelony w lewe ramię. Kula przeszła na wylot, na szczęście nie uszkodziła płuca. Nieprzytomnego przewieziono go do szpitala wojskowego w Pułtusku. Tam usłyszał o kapitulacji wojsk, o okupacji kraju i powrócił do domu w Kubarkach……

A potem nastąpiła repatriacja na Ziemie Odzyskane - wynik wielkiej polityki i układu sił po wojnie.

Rodzina Polakiewiczów musiała się określić: są Polakami czy Rosjanami, chcą zostać na Wileńszczyźnie, czy też muszą wyjechać. Jedna z sióstr Zosia wyszła za mąż za Białorusina i pozostała w Postawach. Pozostała większość rodziny wybrała Polskę.

Żal było zostawiać rodzinne strony, miejsca znajome, przyjaciół. Ale jednak ruszyli na zachód: siostry Leokadia z dziećmi Kaśką i Ziutkiem, Jadwiga wdowa z synem Marianem (mąż jej zginął gdzieś w Iraku podczas marszu z Andersem) wróciła z Syberii, najmłodsza panna Bronia, Hanna z mężem Józefem Subocz, Stanisława najładniejsza, jeszcze panna (według mojej babci najbardziej podobna do dziadka Waleriana), Aniela Polakiewicz - matka, kilku przyjaciół. Ojciec - Zygmunt nie doczekał się końca wojny, został pochowany na cmentarzu, na wzgórzu przy kościółku w Kubarkach…

Co mogli zabrać? Cały dobytek: skrzynie z pamiątkami, dokumenty wydane przez władze sowieckie, cztery konie, inne zwierzęta (psa Biełkę)…

A potem podróżowali wagonami towarowymi do Polski, kilka tygodni z przystankami, kontrolami. Wreszcie nastąpił rozładunek we Wschowie ( jeszcze widniała niemiecka nazwa Fraustadt). Dziadek uzyskał pozwolenie na nową lokalizację we wsi Konradowo ,8 kilometrów od Wschowy.

Zaczęło się nowe życie.

Dziadek najpierw czekał na swoje dzieci ( kiedy się żenił, był już 48-letnim człowiekiem), potem na wnuki, potem na kolejne prawnuki. Sam podobno wybrał imiona swoim córkom: starszej Elwira - Apolonia, młodszej Regina- Katarzyna.

Z Konradowa przeprowadził się do Górczyna, potem do Szlichtyngowy. W roku 1978 kupił mieszkanie własnościowe w pobliskim Głogowie na nowo wybudowanym osiedlu Kopernika. Miał wspaniałą cechę - potrafił przystosować się do zmian, cieszyć się z tego co właśnie ma.

Do końca swoich dni zachował przytomność umysłu. Umarł ze starości, nie chciał leżeć w szpitalu i być sztucznie podtrzymywany.

Zmarł w swoim pokoju otoczony domową opieką w obecności żony Anny i córek. Mama mówiła mi, że czekał, żeby się z wszystkimi pożegnać.

Dbał o pamiątki, przechowywał stare dokumenty - teraz zostały powierzone mojej mamie i w dalszej kolejności pewnie mnie. Dziadek nauczył nas - swoich bliskich - modlitwy podczas wieczerzy wigilijnej, wspominania zmarłych a także tego, żeby nie tracić nadziei cokolwiek się stanie.

Jestem dumny, że mam takiego przodka.

Autor jest uczniem Gimnazjum nr 3 w Jeleniej Górze

Aleksander Kozłowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.