"Mamo, jacyś panowie zakuli mnie w kajdanki i wywieźli!"

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Bloch
Katarzyna Piojda

"Mamo, jacyś panowie zakuli mnie w kajdanki i wywieźli!"

Katarzyna Piojda

- Będę walczyła do upadłego o powrót Kamila - zarzeka się Urszula. Sąd nakazał odebrać jej syna. - To dla dobra dziecka czasem trzeba tak zrobić - przekonują w sądach i opiece społecznej.

W naszym województwie mieszka 17 tysięcy rodzin, którym grozi odebranie dzieci.

- Policjanci bez uprzedzenia przyszli po mojego syna. Zakuli go, małego, szczupłego 13-latka, w kajdanki i wywieźli do ośrodka oddalonego o prawie 300 kilometrów - opowiada Urszula z Bydgoszczy. - Fakt, miałam z Kamilem problemy. Bywał agresywny, bił się z kolegami, ale się poprawił.

O tym, że chłopak nie sprawia już kłopotów w szkole mówi też jego wychowawczyni.

- Kamil ma od września kuratora sądowego - dodaje matka. - W ciągu pół roku pojawił się u nas tylko trzy razy. Ja z małym pracowałam, ale to nie wystarczyło. Kurator doprowadził do tego, że mi dziecko odebrali.

To jedna z wielu podobnych spraw w województwie.

- Do nas co roku trafia około 75 dzieci, które decyzją sądu zostały odebrane rodzicom - informuje Krzysztof Jankowski, dyrektor Bydgoskiego Zespołu Opiekuńczo-Wychowawczego.

W Toruniu jest gorzej. - W 2015 roku umieściliśmy 110 dzieci w domach dziecka, a 88 w rodzinach zastępczych - mówi Olga Okrucińska, rzecznik tutejszego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.

Kontynuuje: - Próbujemy tak pracować z rodzinami, żeby dzieci mogły zostać w swoich domach. Jeśli jednak podopieczni nie chcą z nami współpracować, zdarza się, że trzeba odebrać dzieci rodzicom.

Zawsze działamy w dobrym interesie dziecka, chociaż wiemy, że często jesteśmy krytykowani za to, co robimy.

Jednym zabrano dzieci, innym natomiast to grozi. Z pomocy społecznej w naszym regionie korzysta 100 tysięcy rodzin - wynika z danych. Z tego u 17 procent z nich pracownicy socjalni stwierdzili, że w tych domach występują problemy dotyczące opieki i wychowania dzieci. Tym 17 tysiącom rodzin, jeżeli ich sytuacja się nie poprawi, grozi rozłąka z dziećmi.

- W domu nam się nie przelewa, ale się staramy. I ja, i mój partner pracujemy. A to, że mieszkamy w baraku socjalnym? No trudno, tak nam wyszło - mówi Urszula z miniosiedla socjalnego przy ul. Przemysłowej w Bydgoszczy, matka pięciorga dzieci. - Mieszkamy w sześcioro na 27 metrach. Do przedwczoraj było nas siedmioro.

Było, ale Kamil, decyzją sądu, został odebrany. W jego konsultacji psychiatrycznej czytamy m.in.: „ Świadomość jasna. Intelekt na poziomie upośledzenia w stopniu lekkim. Podaje, że kocha rodziców, a najbliższą mu osobą jest matka”.

Nakaz z sądu

Policja zapukała do drzwi mieszkania w baraku we wtorek rano. - Mieliśmy sądowy nakaz o umieszczeniu chłopca w placówce - informuje nadkom. Maciej Daszkiewicz z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji.

Rodzina 13-latka twierdzi, że za odebraniem Kamila stoi przyznany mu kurator sądowy. - W ciągu pół roku był u nas tylko trzy razy - podkreśla Urszula.

- Przeprowadzałem wywiady w środowisku, w którym mieszka Kamil - mówi Aleksander Rogowski, kurator zawodowy w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy, zajmujący się wykonywaniem orzeczeń w sprawach rodzinnych i nieletnich. - Nie było potrzeby, abym odwiedzał tę rodzinę częściej, gdyż stały nadzór od września 2015 sprawował kurator społeczny, który był w stałym kontakcie z rodziną oraz szkołą, do której uczęszczał Kamil. To nie ja zdecydowałem o umieszczeniu chłopca w placówce oddalonej o 260 kilometrów od jego domu. Sąd też nie określił miejsca pobytu. Specjalna komórka działająca w Urzędzie Miasta Bydgoszczy zajmuje się poszukiwaniem wolnych miejsc. Sugeruje się tym, gdzie aktualnie są wolne i tym, aby ośrodek był przystosowany do potrzeb danego dziecka. Okazało się, że ośrodek dla Kamila jest aż w Lidzbarku Warmińskim.

- To w innym województwie - oburza się mama Kamila. - Nie mamy samochodu, ale wczoraj poprosiłam znajomych i pojechaliśmy odwiedzić syna.

Krzysztof Jankowski, dyrektor Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych: - U nas w regionie nie ma takiego specjalistycznego ośrodka, który pomógłby chłopcu.

- Chłopiec nie sprawia problemów, przynajmniej na razie - mówiła wczoraj pracownica Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Lidzbarku Warmińskim (woj. warmińsko-mazurskie).

Podobne przypadki można mnożyć. - Nie mamy statystyk odnośnie odebranych dzieci. Wiemy natomiast, że na 100 tysięcy rodzin w regionie, korzystających z pomocy społecznej, 17 procent stanowią te, w których występują jakieś problemy z dziećmi - zaznacza Adam Szponka, dyrektor Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Toruniu. - Pracownicy socjalni pomagają im, żeby nie doszło do rozdzielenia rodziny. Gdy wszystkie metody są nieskuteczne, stajemy przed ostatecznością: trzeba odebrać dziecko. To dla jego dobra.

Szybka akcja

Sąd decyduje o tym, czy dziecko musi zamieszkać - przynajmniej tymczasowo - w innym miejscu.

W sprawach interwencyjnych nie trzeba czekać na sąd. Pracownicy socjalni mogą sami decydować, a potem powiadomią sąd.

- Mamy takie prawo w sytuacji, gdy w rodzinie występuje przemoc, a życie i zdrowie dziecka jest zagrożone - wyjaśnia Justyna Ratkowska, wicedyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bydgoszczy. - W zeszłym roku w ten sposób odebraliśmy pięcioro dzieci.

Bywa, że najpierw rodzicom zabiera się jedno dziecko, potem kolejne. Tak było np. w przypadku 35-letniej Magdaleny z Lipna. Odebrano jej czworo dzieci.

Matka Kamila: - U nas na Przemysłowej w ciągu dwóch lat czterem rodzinom odebrano w sumie dziewięcioro dzieci. To sprawka tego samego kuratora.

Pytam go, czy to prawda. - Nie wypowiem się na ten temat. Mieliśmy rozmawiać tylko o Kamilu - podkreśla Rogowski.

Katarzyna Piojda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.