Maria Mazurek

Ludzie uwielbiają telenowele. Sprawa Magdy Żuk, czyli jazda bez hamulców

Zbigniew Bajka: - Zachowanie tradycyjnych mediów jest  pochodną tego, co dzieje się w internecie Fot. Anna Kaczmarz/Polska Press Zbigniew Bajka: - Zachowanie tradycyjnych mediów jest pochodną tego, co dzieje się w internecie
Maria Mazurek

Zainteresowanie podsycają ciągle nowe informacje i fakty, nawet jeśli nie są to wcale nowe fakty, a tylko opakowanie zmieniły - mówi dr Zbigniew Bajka, badacz rynku mediów.

News dnia jest taki, że Magdalena Żuk, Polka zmarła w Egipcie, jednak chyba leczyła się psychiatrycznie.

Sprawą śmierci pani Żuk się nie podniecam.

A ja - nie żebym była z tego dumna - jednak wciągnęłam się w tę historię.

Jak miliony Polaków. To temat, który jest samograjem: atrakcyjna dziewczyna umiera w egzotycznym kraju i nikt nie wie, co się naprawdę stało. Jest w tej historii tajemnica, jest egzotyka, są elementy seksu, a to rozbudza zbiorową wyobraźnię. Zainteresowanie tematem podsycają media. To wyciekło nowe nagranie, to ktoś połączył to ze sprawą samobójstwa modelki w Karpaczu, to nagle pojawia się w tej historii jakiś Złoty Kamil. Ciągle nowe informacje i fakty, nawet jeśli nie są wcale takie nowe, tylko opakowanie zmieniły. A ludzie uwielbiają telenowele.

A przy tej sprawie widać nowe narzędzia do realizowania kolejnych jej odcinków: filmiki nagrywane komórką, które wyciekają do internetu, siłę forów internetowych…

Po tym, jak bardzo internet żyje tą sprawą, widać zmianę w mediach. Nagle okazuje się, że w tym kraju są tysiące Rutkowskich, którzy prowadzą własne śledztwo, nie ruszając się sprzed komputera, i przedstawiają kolejne wersje wydarzeń. Samo zamiłowanie do telenowel oczywiście nowością nie jest. Plotkować lubiliśmy zresztą od zarania dziejów. Jak spojrzymy na historię ludzkości, to zawsze jedni starali się coś ukryć, a inni wyciągnąć to na powierzchnię. Już Grecy znali wartość Famy, czyli plotki, pogłoski.

Pierwszą tak głośną sprawą, którą żyła cała Polska, była historia mamy Madzi z Sosnowca.

Tam czynnikiem, który okazał się szokujący dla opinii publicznej, był nagły zwrot akcji. Oto cała Polska szukała zaginionego niemowlęcia (a ze zdjęć uśmiechał się do nas śliczny noworodek), potem miliony Polaków współczuły matce, a tu nagle okazało się, że ta „biedna” kobieta sama zabiła swoje dziecko. Emocje, które budziła, przeszły od skrajnego współczucia do skrajnej nienawiści.

To był dla mnie też moment, w którym „rzetelniejsze” media przeszły na tabloidową stronę mocy. Najpoważniejsze dzienniki przestały mieć zahamowania, żeby tę historię, z najbardziej intymnymi szczegółami, opisywać.

Żeby na niej żerować, to prawda. Muszę jednak tu zaznaczyć, że my dzisiaj używamy słowa „tabloid” w odniesieniu do medium prezentującego sensacyjne informacje, ale oryginalnie chodziło o mniejszy format gazety, a później również o informacje w „pigułkach”, bo wydawcy wychodzili z założenia, że czytelnik, szczególnie prostszy, nie ma czasu ani ochoty czytać długich, pogłębionych treści. Dziś sensacyjne wiadomości - obok publicystyki, wywiadów czy reportaży - bez zażenowania publikują najbardziej poważane gazety. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu w Iraku został zabity dziennikarz wojenny, Waldemar Milewicz. „Super Express” zamieścił wówczas na okładce zdjęcie jego ciała, zresztą - wcale nie ociekające krwią. Wówczas wzbudziło to głośne protesty w środowisku…

A dzisiaj żadna gazeta nawet by się nie zastanawiała, czy takie zdjęcie zamieścić?

Na pewno taki dylemat miałoby mniej redakcji. Nie wzbudziłoby to również, jak sądzę, protestów. Zachowanie mediów jest pochodną tego, co dzieje się w internecie. Bo jeśli brutalny filmik, na którym członkowie Państwa Islamskiego odcinają komuś głowę, ma wiele milionów wyświetleń, to dlaczego nie zrobić zdjęcia komuś, kto już tej głowy nie ma i nie zamieścić na okładce? Brak blokady w internecie przenosi się na brak blokady w mediach. Ja nie używam Facebooka, ale słyszę, że filmiki, które zamieszczają w sieci nastolatki - bez żadnej refleksji, bez wstydu - są bardzo intymne, drastyczne, szokujące. Nowe pokolenie, które wychowało się już wśród smartfonów i mediów społecznościowych, nie ma żadnych zahamowań. Nie tylko w Polsce.

Tak jak te nastolatki z Gdańska, które umieściły w internecie film, na którym brutalnie biją swoją koleżankę ze szkoły. Pomijając sam fakt pobicia, to dziwi mnie, że nie pomyślały, że przez upublicznienie filmu może je spotkać kara.

Brak wyobraźni. Ale czemu się dziwić, jak kierowcy - często w Rosji, ale i u nas już to widziałem - umieszczają sobie kamerki w samochodzie i wszystko filmują. Ostatnio w Rosji jakiś człowiek, który miał zamontowaną taką kamerę, zabił się na drodze. Filmik z jego śmierci trafił później na Youtube’a. A zatem ktoś z jego rodziny musiał go upublicznić. Pytanie, po co? A później to, co dzieje się w sieci, wpływa na dziennikarstwo tradycyjne. Mówię to jako człowiek czytający codziennie przynajmniej trzy dzienniki, a w tygodniu kilka czasopism. Prasie poświęcam wiele czasu i uwagi. I powiem szczerze: czasem się smucę…

Czym?

Pogonią za sensacją, partyjniactwem dziennikarzy, podziałami w tym środowisku. Smuci mnie to, że zanika etos dziennikarza. Pytam moich studentów, którzy po maturze rozpoczynają studia na dziennikarstwie, dlaczego zdecydowali się na taki kierunek. Dawniej znacznie częściej słyszałem, że chcą ludziom pomagać, że czują rodzaj misji w przekazywaniu wiedzy. Dziś tej misyjności jest coraz mniej. Kiedyś młodzi ludzie mieli sprecyzowane plany: idąc na studia wiedzieli, czym chcą się zajmować, czy pisać, czy pracować w telewizji, czy w radiu. Czasem mieli już wybrany konkretny dział, redakcję. A dziś coraz częściej słyszę, że chcą pracować w reklamie, być rzecznikiem prasowym (bo żyjemy w czasach, w których nawet sołtysi mają swoich rzeczników). Pytam: „Czym chcecie się zajmować?” A oni odpowiadają, że właśnie zakładają bloga. Nie tylko dlatego, że to możliwość doszkolenia się, zdobycia doświadczenia. Oni na tym chcą docelowo zarabiać. Dla takiego starego człowieka jak ja to jest nowość i nie do końca się w tym świecie odnajduję. Choć byłbym niesprawiedliwym, marudzącym staruszkiem, gdybym powiedział, że ci młodzi ludzie są gorsi czy mniej pracowici. Obok mojego pokoju na kampusie jest radio uczelniane, widzę, z jaką pasją pracują tam studenci. Ale to jest pokolenie, które już prasy nie czyta. Pani w kiosku pod wydziałem dziennikarstwa sprzedaje kilka egzemplarzy gazet dziennie. To nie znaczy, że studenci są odcięci od informacji, ale już szukają jej gdzieś indziej - w sieci. A tam trudno, w tej powodzi wiadomości, zorientować się, czy coś jest prawdziwe, czy nie. Inna kwestia to jakość pracy dziennikarskiej w internecie.

W Pana ocenie w sieci nie ma miejsca na jakościowe dziennikarstwo?

Nadal, nawet w najbardziej popularnych portalach, pracuje wielu słabych dziennikarzy, których nie przyjąłbym nawet do pracy w gazetce parafialnej. Natomiast coraz częściej - przykładem jest krakowski Onet - portale ściągają popularnych dziennikarzy z mediów tradycyjnych. Niektórych, jak na przykład Andrzeja Stankiewicza, bardzo cenię, a innych, jak Jarosława Kuźniara (idola moich studentów) i jego gości, oglądać nigdy nie będę, bo irytuje mnie to wożenie po Warszawie i gadanie w trakcie jazdy. No bo po co taka przerośnięta forma? Za chwilę ktoś wymyśli rozmowy pod wodą w kostiumach płetwonurków, podczas których jedyną atrakcją będą bańki powietrza wypuszczane ze skafandrów. Natomiast sam fakt, że te portale - obok publikowania sensacyjnych newsów - znajdują miejsce i środki na cenionych dziennikarzy, daje nadzieję na to, że dziennikarstwo jakościowe w internecie będzie się bronić. To nieprawda, że prasa drukowana umiera - ona jeszcze pożyje, ale rzeczywiście będzie coraz mniej popularna. Dobrze więc, żeby dziennikarze tworzący wysokiej jakości materiały znaleźli swoje miejsce w sieci. Gazety czasem nie są już w stanie ponieść kosztów wykonania dobrego reportażu. Trzymam kciuki, żeby znalazły się na to środki w internecie.

Pan powiedział, że smuci Pana partyjniactwo dziennikarzy. Czy są jeszcze media i dziennikarze piszący o polityce obiektywnie?

Długo wierzyłem, że może istnieć coś takiego jak obiektywne dziennikarstwo. Dziś w to nie wierzę. Ale da się z tego wybrnąć. Henry Luce, jeden z twórców legendarnego „Time’a”, powiedział kiedyś, że obiektywne dziennikarstwo nie istnieje, dlatego jego tygodnik nie będzie nawet próbował stroić się w te piórka, zadba jednak o to, by prezentować opinie dwóch stron. I to jest coś, co niektórym gazetom się udaje - pani gazecie na przykład.

Natomiast takich tytułów jest stosunkowo niewiele. Zwykle gazety są kierowane do czytelnika mającego określone poglądy polityczne i takie poglądy prezentują również dziennikarze tego medium. Czy mnie to przeszkadza? Jeśli ktoś nie kryje się ze swoimi poglądami, to nie. Jeśli linia pisma mi nie odpowiada, nie będę go czytał. Wiadomo, że ktoś o prawicowych poglądach sięgnie po „Gazetę Polską”, natomiast czytelnik „Gazety Wyborczej” to nie jest wyborca PiS-u. Nie akceptuję jedynie tego, jak pismo przedstawia się jako obiektywne i bezstronne, a na jego łamach pojawiają się materiały wyraźnie stronnicze. Bo to jest rodzaj oszustwa. A dziennikarze oszukiwać nie powinni.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.