Legalne wagary, czyli już są wakacje!

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Ewa Bilicka

Legalne wagary, czyli już są wakacje!

Ewa Bilicka

Od początku czerwca wielu opolskich uczniów przebywa na wagarach. Dziwnych, bo legalnych, za przyzwoleniem, a nawet z inicjatywy rodziców. W tej chwili frekwencja w niektórych szkołach spadła nawet o połowę.

Aleksander Iszczuk, dyrektor II Zespołu Szkół w Opolu, wspomina odległe i minione czasy, kiedy to rodzice mogli usprawiedliwić nieobecność swego dziecka w szkole tylko w przypadku 2-3 dni. Dłuższe nieobecności wymagały już usprawiedliwienia lekarskiego. Tylko choroba mogła sprawić, że dziecko było nieobecne na lekcjach tydzień, dwa tygodnie.

- Teraz rodzic na takie nieobecności też może dać usprawiedliwienie. Często z tego korzysta, na przykład w ostatnich tygodniach roku szkolnego, kiedy oceny są praktycznie wystawione - mówi dyrektor.

Wtedy rodzice biorą dzieci ze szkoły, wystawiają im usprawiedliwienie i wyjeżdżają z nimi na wakacje. Kiedyś jeszcze często oszukiwali, pisząc w usprawiedliwieniu, że dziecko było chore (tylko jak wytłumaczyć tę opaleniznę?). Teraz już nawet nie ukrywając prawdziwych przyczyn, zwykle wyjeżdżają z dziećmi na przyśpieszone wakacje, aby mniej zapłacić. Bywa, że muszą z rodziną urlopować się w czerwcu, bo w letnich miesiącach nie dostaną urlopu.

Pojawiają się też inne uzasadnienia, ale one dotyczą zwykle dorosłych licealistów. Oni jeżdżą już w czerwcu za granicę, ale nie na wakacje, lecz do pracy, często z rodzicami. Pracują w hotelach, przy zbiorach owoców, w kuchni. Praca za euro nie lubi czekać. A nie odebrane podczas uroczystości zakończenia roku szkolnego świadectwo może poczekać w szkolnym sekretariacie, nawet do września.

- Zdarzyło się też, że wystawiliśmy oceny nieco wcześniej chłopcu, którego mama wyjeżdżała w czerwcu za pracą, a syna na ten czas wywoziła do babci, wprawdzie w Polsce, ale z dala od szkoły - dodaje Mirosław Śnigórski, dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 2 w Opolu.

Takie zdarzenia to jednak rzadkość. Częściej już w czerwcu, mimo że teoretycznie do końca roku szkolnego zostały trzy tygodnie - dzieci i młodzież wyjeżdżają na wakacje. Z rodzicami lub za ich zgodą, a więc całkiem legalnie.

Dyrektorzy i nauczyciele nie ukrywają, że są bezsilni wobec tego zjawiska, choć go nie pochwalają i wręcz uważają takie praktyki za nieetyczne.

- W Niemczech rodzicom dzieci trudno czasem uzyskać zgodę na wyjazd z dzieckiem w czasie roku szkolnego, nawet jeśli ten wyjazd związany jest z tak ważnymi zdarzeniami jak uroczystości pogrzebowe - zauważa dyrektor Iszczuk. - U nas takich obostrzeń nie ma. Co więcej, w Polsce rodzice mówią szczerze: jest wprawdzie rok szkolny, a my i tak już jedziemy na wakacje.

Zarówno rodzice, jak i uczniowie wiedzą, że za takie wagarowanie nic im nie grozi. Nawet zachowania nie można obniżyć, skoro nieobecności są usprawiedliwione. Poza tym w szkołach i tak w ostatnich 2-3 tygodniach niewiele jest nauki. Szkoły średnie żyją egzaminami starszych roczników, w tym czasie młodsze mają wyjścia do teatrów, kin, nawet kręgielni.

- Od długiego weekendu tylko nauczyciele z dwóch przedmiotów zrobili w klasie mej córki sprawdziany - mówi mama licealistki z Opola. - Córka, wychodząc codziennie z domu do szkoły, powtarzała, że to bez sensu i że takie „chodzenie do szkoły po nic” jest bardziej męczące niż w tygodniach, gdy były 2-3 klasówki.

Wychodzi na to, że rodzice, którzy wysyłają dzieci przykładnie do szkoły do ostatniego dnia roku szkolnego, są jacyś niezaradni, mniej obrotni. Sprytniej jest bowiem pojechać na wakacje i zapłacić za nie jeszcze przedsezonowe ceny.

Kuratorium może interweniować i uruchomić procedurę nakładania grzywny na rodziców, których dzieci nie chodzą na lekcje. Ale dotyczy to tylko przypadku uporczywego i wielotygodniowego uchylania się rodziców od realizowania obowiązku szkolnego wobec swych dzieci. Wakacje od połowy czerwca nie są takim uchylaniem się. To powszechna praktyka.

Od początku czerwca wielu opolskich uczniów przebywa na wagarach. Dziwnych, bo legalnych, za przyzwoleniem, a nawet z inicjatywy rodziców. W tej chwili frekwencja w niektórych szkołach spadła nawet o połowę.

Chociaż do oficjalnego zakończenia roku szkolnego został niespełna tydzień, szkoły praktycznie już od tygodni świecą pustkami. Nauka w ostatnim miesiącu to często po prostu fikcja.

- U mojej córki w klasie w poniedziałek na lekcje przyszło ośmioro dzieci – mówi mama gimnazjalistki z Opola. Klasa liczy 30 uczniów. Dzieci we wtorek jechały na tygodniową „zieloną szkołę”, najwyraźniej postanowiły sobie przedłużyć wolne i jeden dzień poświęcić na pakowanie.

W klasie równoległej frekwencja była niewiele wyższa – na 30 dzieci przyszło 12 (choć tu dzieciaki właśnie wróciły z „zielonej szkoły”.

Połowa z nieobecnych nie odbierze już świadectw. Mają wakacje. Świadectwa odbiorą krewni lub będą one czekać na właścicieli w sekretariacie.

Poprosiliśmy dyrektorów wybranych szkół na Opolszczyźnie, aby sprawdzili frekwencję, jaka ma miejsce w szkole w ostatnich tygodniach przed wakacjami. Zarówno w podstawówkach, jak i w szkołach średnich zauważono, że sale i korytarze są często niemal puste. W podstawówkach frekwencja wynosiła około 60-70 procent, w szkołach średnich – w niektórych klasach… niecałe 50 procent.

- Mniejszy problem jest w podstawówkach – przyznaje Katarzyna Masło, nauczycielka języków angielskiego i niemieckiego z Opola, która uczy zarówno w podstawówce, jak i szkole średniej. – Natomiast w gimnazjach, liceach, technikach – to już plaga.

Gdy we wtorek przyszła do jednej z klas gimnazjalnych, w których uczy, i sprawdziła listę obecności, okazało się, że jest jedynie 30 procent uczniów. - Byłam na to przygotowana, frekwencja spada średnio o połowę w terminach okołoświątecznych, a już przed wakacjami to standard. Przyniosłam płytę z filmem „Romeo i Julia” w wersji anglojęzycznej. Ci, co przyszli, oglądali film i ciężko wzdychali, smętnie patrząc za okno. Wiedzą, że ich nieobecni koledzy i koleżanki mają już wakacje, niektórzy na fejsbuku publikują swe zdjęcia z plaży czy spod palmy...

- Nic na to nie poradzimy – mówi Aleksander Iszczuk, dyrektor Zespołu Szkół nr 2 w Opolu (gimnazjum i liceum). – To nie jest tak, że dzieci uciekają z domu i szkoły nad morze, do ciepłych krajów, w góry. One nie wagarują, tylko legalnie wyjeżdżają na wakacje z rodzicami, bo ci chcą skorzystać z ostatniej okazji na wakacje tańsze niż w sezonie. Szkole, pedagogom, nauczycielom nie pozostaje nic innego, tylko tak zorganizować rok szkolny i naukę, aby program dydaktyczny był już zrealizowany, oceny ostatecznie wystawione. Choć bywa, że do ostatniego dnia przed konferencją do nauczycieli przychodzą uczniowie z wnioskami o dopytanie, aby poprawić ocenę. To ci, którzy nie wyjeżdżają, bo inaczej przepadłaby szansa na wyższą ocenę.

Szkoły praktycznie od 1 czerwca nie robią nic innego, jak tylko organizują wyjazdy na zielone szkoły, wypady do kina, teatru, opery czy operetki. - Takie wyjazdy i imprezy są bardzo istotne dla wychowania naszych uczniów – mówi dyrektor Iszczuk. – Proszę mi wierzyć, ale wielu z nich widziało operę czy operetkę tylko dlatego, że taki wyjazd zorganizowała szkoła. Co więcej, wielu uczniów poznaje główne polskie maista, w tym stolicę kraju, dopiero podczas zielonych szkół. Madryt czy Barcelonę albo Tunis widzieli czasem i po dwa razy. A Warszawy, Krakowa, Gdańska – jeszcze nie.

Rodzice już nie kryją się, że powodem nieobecności dziecka w szkole jest wakacyjny wyjazd.

- Jeszcze kilka lat temu rodzice pisali usprawiedliwienie z informacją, że dziecko było przez tydzień chore. Tymczasem dziecko przychodziło po tym tygodniu infekcji opalone – wspomina Katarzyna Masło. – Kazali też kłamać dzieciom, choć przecież trudno było ową opaleniznę ukryć, szczególnie jeśli wyjazdy zdarzały się w okresie zimowo-wiosennym, kiedy to z paru dni przerwy świątecznej można było połączyć z 4-5 dniami „wagarów” dzieci i urlopu w pracy, aby zyskać prawdziwe wakacje.

Teraz już rodzice nie oszukują. Już nawet nie mówią, że muszą zabrać dzieci na wcześniejsze wakacje, bo w miesiącach wolnych od nauki nie dostaną urlopu w pracy – stwierdza nauczycielka. – Mówią wprost: jeśli teraz wyjedziemy, zapłacimy za cała rodzinę niemal dwa razy taniej. W lipcu na wakacje nie byłoby nas stać.

W tym i kolejnym tygodniu turnus w jednym z ośrodków wczasowych w Kołobrzegu dla dwóch osób z wyżywieniem kosztuje 1999 zł. Od lipca – 2700 zł. Podobne różnice w cenach dotyczą wyjazdów zagranicznych i biletów lotniczych. W czerwcu okazyjne ceny biletów tanich linii lotniczych do Burgas w Bułgarii (w obie strony) można jeszcze trafić za 600 zł. Tymczasem w lipcu – za nie mniej niż 1000 zł.

W szkołach podstawowych problem legalnych przedwakacyjnych wagarów nie jest aż tak poważny jak w szkołach średnich – tu w ostatnich tygodniach roku szkolnego frekwencja spadła „jedynie” do 70 procent.

– I nie zawsze chęć wyjazdu na wakacje jest powodem nieobecności ucznia – mówi Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP nr 2 w Opolu. – Miałem taki przypadek, że mama samotnie wychowującą dziecko jechała już przed wakacjami do Niemiec do pracy, dorobić do polskiej pensji. Nie miała z kim zostawić dziecka. Wywoziła je do babci, na wieś na kraniec Opolszczyzny. Powiedziała nam o tym szczerze, a dziecko miało już praktycznie wystawione oceny. W czerwcu już do szkoły nie chodziło.
Takie przpadki to jednak rzadkość. Znaczna część opolskich uczniów jeszcze nie ma świadectw w rękach, a już opala się gdzieś na plaży.

- Tylko czy takie przyzwyczajanie do legalnych wagarów nie zemści się w przyszłości? Dziś uczniowie i rodzice oszukują, bo jest to swego rodzaju oszustwo, szkołę i nauczycieli. Za kilka lat ci uczniowie będą już pracownikami. Będą oszukiwać pracodawców, a może nawet swych rodziców? - zauważa Aleksander Iszczuk.

Ewa Bilicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.