Kultowe miejsca związane z toruńskim sportem wspomina Andrzej Kamiński

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Kamiński
Szymon Spandowski

Kultowe miejsca związane z toruńskim sportem wspomina Andrzej Kamiński

Szymon Spandowski

O tym, co się działo na toruńskich stadionach, boiskach, salach sportowych czy na lotnisku rozmawiamy z człowiekiem, który bogaty sportowy świat Torunia poznał od podszewki: jako sportowiec oraz wieloletni fotoreporter „Nowości” - czyli z Andrzejem Kamińskim. Przy okazji również, dzięki pani Krystynie Kamińskiej, poznajemy tajniki pracy sprawozdawcy i fotoreportera sportowego.

Pierwsze sportowe kroki stawiał Pan na stadionie, o którego istnieniu dziś przypomina tylko nazwa ulicy - Sportowa. Zacznijmy więc od starego stadionu na Chełmionce.

Stadion był przy Sportowej, ale wejście miał od strony ulicy Bema. Ja tam chodziłem od 1945 roku. Wieloletnim gospodarzem tego obiektu był pan Gumowski, dawny lekkoatleta, który wcześniej rzucał dyskiem i młotem. Był to stadion Kolejarza, ja grałem w juniorach. Jako stadion miejski służył jednak również wielu innym dyscyplinom, na samym początku korzystali z niego nawet żużlowcy. Jeździł tam Zbigniew Raniszewski, Alfons Zakrzewski, organizowane były pokazy. Ścigali się też kolarze, startowali bracia Woźniakowie. Na tym starym boisku kończył się jeden z etapów Wyścigu Dookoła Polski. Poza tym grali hokeiści na trawie, to tu karierę zaczynał późniejszy olimpijczyk Tadeusz Tulidziński. Największym zainteresowaniem cieszyła się rzecz jasna piłka nożna. Dziś nie ma już po tym stadionie śladu.

Niezupełnie, bo zanim stadion ustąpił miejsca osiedlu, zdążył go Pan uwiecznić na wielu zdjęciach.

Stadion miał drewnianą, zadaszoną trybunę na 300 osób. Poza płytą główną były jeszcze dwa boiska treningowe, cały kompleks sięgał do ulicy Matejki. Na meczach piłkarskich były komplety widzów .Pomorzanin grał tu między innymi z drużynami z Rumunii, Węgier. To były wydarzenia! Dukla Praga w pełnym składzie... Ja wtedy w szeregach MKS-u grałem w przedmeczu.

Stary stadion został zlikwidowany pod koniec lat 60., życie sportowe przeniosło się na drugą stronę ul. Bema, na obecny stadion miejski.

Przestronny obiekt, bardzo był wtedy w mieście potrzebny. Stadion również służył i służy nadal nie tylko piłkarzom. Ćwiczyli tu lekkoatleci, trenował Zbigniew Górski i cała plejada naszych kolarzy. Wielkimi wydarzeniami były także występy kaskaderów. Stadion wtedy pękał w szwach, ale co to były za pokazy! Kaskaderzy francuscy skakali na przykład przez ogień, jeździli na dachach. Później to samo robili też Czesi.

Mniej więcej w tym samym czasie, w którym został oddany nowy stadion, po sąsiedzku powstało też lodowisko.
No właśnie, w wydanym przez Muzeum Okręgowe albumie zdjęć Andrzeja Kamińskiego jest fotografia z koncertu Czesława Niemena przy ul. Bema. Na zdjęciu widać również towarzyszących Niemenowi Józefa Skrzeka i Jerzego Piotrowskiego, czyli dwie trzecie zespołu SBB. Gdzie ten koncert się odbył?

Na Tor-Torze, po zimie lodowisko służyło jako miejsce koncertowe.

Zanim powstał Tor-Tor torunianie korzystali ze słynnego lodowiska koło Grzyba, a przyszłe gwiazdy toruńskiego hokeja trenowały na zamarzniętej fosie Przyczółka Mostowego w Parku Tysiąclecia. Gdzie jeszcze były lodowiska?

Uniwersytet miał swoje przy ul. Sienkiewicza, poza tym lodowisko sezonowe było też przy Warszawskiej. No i na Jordankach, oblegane szczególnie wtedy, gdy Tor-Tor był w remoncie.

Jednym z najbardziej legendarnych i kultowych miejsc związanych w Toruniu ze sportem był stadion żużlowy przy ul. Broniewskiego.

To był jeszcze przedwojenny wojskowy stadion piłkarski, który został przejęty najpierw przez Ligę Przyjaciół Żołnierza, a konkretnie działający przy niej Toruński Klub Motorowy, następnie zaś przez PZWANN. Był przede wszystkim stadionem żużlowym, chociaż oczywiście nie tylko, bo odbywały się tam również między innymi pokazy kaskaderskie, kończyły się tam etapy Wyścigu Pokoju.
Tam Pan robił zdjęcia, a także przekazywał informacje o wynikach spotkań redaktorowi Kureckiemu, który mieszkał obok.
I kiedy do niego dzwoniłem pytał, dlaczego tak późno, bo on z okna wieżowca widział, że spotkanie się już skończyło. A tam po prostu był jeden telefon, zaś klucz od sekretariatu miała pani Janina Jaśkiewiczowa, która jednocześnie podawała na trybunie wyniki. Zanim wróciła do biura, ludzie zdążyli już wyjść ze stadionu i Witold Kurecki się denerwował, że Kamiński jeszcze z wynikami nie dzwoni.

Pewnie Pan chodził na wszystkie mecze?

(Śmiech) Tak, nawet na treningach bywałem. Kiedy chciałem zrobić ciekawsze zdjęcie, albo z kimś pogadać, to chodziłem na treningi.

To znał Pan tam wszystkich.

Tak, znałem m.in. Marysia Rosego, który zresztą też był z Chełmionki, mieszkał przy Szosie Chełmińskiej 68, ale poznałem go dopiero na stadionie.
Rodzina czasami mówiła, że za dużo na tym stadionie siedzę, ale przecież nie tylko robiłem zdjęcia, lecz również byłem sprawozdawcą. Podobnie zresztą było z siatkówką. Tam akurat nigdzie telefonu nie było, więc z meczu biegłem do domu, aby zadzwonić z domowego.

Krystyna Kamińska: Ojej, co to było! Dziś to wy sobie tego nawet nie wyobrażacie. Telefon się zawiesił, zadzwonić nie było można, więc Andrzej Siadał na rower i pędził do redakcji nocnej przy Bydgoskiej. A potem kuchenka w mieszkaniu była długo zajęta, bo wszędzie stały kuwetki do wywoływania zdjęć i ani naczyń umyć, ani nic. Mi zaś ginęły suszarki do włosów, bo Andrzej używał ich do podsuszania zdjęć.

Andrzej Kamiński: A duże formaty suszyłem na drzwiach.

Krystyna Kamińska: Tak, wieszając je przy pomocy szarej taśmy, która czasami schodziła razem z farbą.

Warsztatowi fotoreportera od kuchni z pewnością warto by było poświęcić oddzielną rozmowę. Teraz wróćmy jednak do sportu, wspominał Pan o siatkówce.

W tamtych czasach mieliśmy bardzo silną siatkówkę. Klub Budowlanych grał w sali sportowej przy Krasińskiego, obok sali gimnastycznej I LO.

Pamiętam ją. Mam nadzieję, że temu, kto podjął decyzję o jej zburzeniu, uschła ręka.

Tam grały pierwszoligowe siatkarki. Widzowie dosłownie wisieli na ścianach, bo nie było miejsca. Z sali korzystali także bokserzy, szermierze, ja tam chodziłem na zajęcia gimnastyczne. Budowlani mieli także przystań na Kępie Bazarowej, gdzie trenowali wioślarze. Zaś przystań żeglarska, ale już AZS-u, zanim powstała przy Portowej, czyli dziś księdza Popiełuszki, była za Martówką. Andrzej Gotowt, późniejszy mistrz Polski, zaczynał właśnie tam.

Wracając do siatkówki, z nią chyba nie ma Pan najlepszych wspomnień?

No tak. Byłem na międzynarodowym meczu Polska - Szwecja, który był rozgrywany w sali Spożywczaka. Trafiłem stamtąd do szpitala. Reprezentacja olimpijska przyjechała do Torunia tuż przed olimpiadą. Chciałem mieć lepszy widok, szarpnąłem za przewody i spadł mi na głowę głośnik.

A pływacy? Gdzie trenowali pływacy?

Na basenie przy Kujawskiej. Była to pływalnia wojskowa, lecz dostępna również dla wyczynowców. Z tym miejscem związani byli m.in. Konrad Orzechowski czy Jan Nowacki, teść Andrzeja Żurawskiego, olimpijczyka w hokeju na lodzie. Żurawscy mieszkają w Niemczech, ale kontakt utrzymujemy do dziś.

Zimą pewnie musieli jeździć na basen do Chełmży?

Tak, bo tam kryty basen powstał wcześniej niż w Toruniu.

Jakie ważne punkty znajdowały się na sportowym planie miasta sprzed kilku dekad?

Victoria, miała boisko na Podgórzu. Stadion istnieje do dziś, znajduje się przy ul. 63. pułku piechoty. Przy Drodze Trzepowskiej swoją płytę miał Włókniarz Toruń. Później, gdy zaczęły się rozbudowywać Opatrunki, boisko zlikwidowano, ale ja tam jeszcze we wczesnych latach 60. grałem.

Zaraz, moment. Opowiadał Pan kiedyś, że poszedł Pan do Technikum Cukrowniczego, bo mieli bardzo dobrą drużynę piłkarską.

Zgadza się, tam grałem w Międzyszkolnym Klubie Sportowym i z tą drużyną zdobyliśmy mistrzostwo Polski.

Nie możemy pominąć lotniska. Choćby dlatego, że pierwszy redaktor naczelny, Henryk Jankowski, był prezesem i niezwykle zasłużoną postacią dla Aeroklubu Pomorskiego.

Mieliśmy doskonałych skoczków spadochronowych szybowników i pilotów Z jednym z nich, Zdzisławem Trederem zresztą kiedyś poleciałem. Myślałem, że żywy nie wrócę. Samolot cały czas: góra - dół, góra - dół. Na koniec leciał w takich drgawkach, jakby to był samochód jadący po brukowanej ulicy. Nad Barbarką i Wrzosami ścinał czubki drzew, a gdy już wylądowaliśmy pilot powiedział: "No, myślałem, że nie dociągniemy". Takie to było przeżycie, że pamiętam je do dziś, a sam byłem przecież skoczkiem spadochronowym.

O, tego nie wiedziałem!

Przed wojskiem ukończyłem kurs w Strzebielinie koło Gdańska. Miałem iść do wojsk spadochronowych, ale musiałbym kilka miesięcy poczekać, bo akurat mieli nadmiar. Szkoda mi było czasu.
Swoją drogą, skoczków również mieliśmy w Toruniu doskonałych - mistrzów Polski. Podczas różnych imprez lądowali na przykład na boiskach. Na Bema, albo podczas zakończenia etapu Wyścigu Pokoju na stadionie żużlowym.
Miasto było kiedyś mniejsze, ale na stadionach i w innych obiektach sportowych sporo się działo.

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.