rozmawiała (maw)

Koty? Są lepsze niż prozac. I grzeją jak termofory [rozmowa]

Koty? Są lepsze niż prozac. I grzeją jak termofory [rozmowa] Fot. Freeimages.com
rozmawiała (maw)

- Koty wniosły do mojego życia dystans i pozwoliły otworzyć się na kontakt z drugim człowiekiem - mówi Monika Wieczorkowska z Torunia.

Kiedy w Twoim domu pojawił się pierwszy kot? W jakich okolicznościach?
Frida pojawił się 13 lat temu, jako antidotum na życiową zawieruchę. Wiele rzeczy zmieniło się nagle i działo naraz. W pewnym momencie sparaliżował mnie strach, że nie daję rady. Wtedy mama z siostrą podrzuciły mi czteromiesięcznego kociaka i powiedziały: „Masz, zajmij się nim”. I zadziałał jak prozac (śmiech). Niektóre rzeczy okazały się nagle nieistotne, innymi przestałam się przejmować. Przystopowałam z pracoholizmem, dom przestałam traktować jak hotel i znów zaczęło mi się chcieć do niego wracać. Frida intuicyjnie dopasował się do mojego charakteru i stylu życia, jest kotem nieinwazyjnym, choć czasem włącza mu się tryb marudy - chodzi po domu i jojczy, domagając się uwagi i rozmowy, pcha się na kolana, sadza swój futrzany zadek na książce czy gazecie, zasłaniając ten akapit, który właśnie czytam. Dzisiaj jest już kocim seniorem, ale wciąż musi być w centrum wydarzeń i potrafi złapać w locie ćmę pod sufitem.

Koty? Są lepsze niż prozac. I grzeją jak termofory [rozmowa]
archiwum rodzinne Frida (czarny) i Blues (łaciaty) to kocie przylepy. Według nich, człowiek służy przede wszystkim do głaskania, a dopiero w drugiej kolejności do karmienia.

Potem były kolejne koty. Ile masz ich dziś?
Powiadają, że z kotami jest jak z chipsami - nigdy nie kończy się na jednym. Ale ja mam tylko trzy. I aż trzy. Dla niektórych od trzeciego zasługuje się na miano „kociarza”. Choć moim zdaniem prawdziwego kociarza nie mierzy się kotostanem, kociarz to stan umysłu (śmiech). Ostatni, którym się dokociliśmy, Blues, miał być na „tymczas” i, jak to często bywa, został na zawsze. Okazał się alergikiem, a takie koty są zazwyczaj droższe w utrzymaniu, więc nie miałam serca nikomu go wciskać, za to jego serce przylepiło się do mnie i oddać go oznaczało mu je złamać. Jest najbardziej psim kotem z mojego stada: aportuje, chodzi przy nodze, pije brudną wodę ze zlewu i dogląda terytorium.

Kiedy do mnie trafił, był niedożywiony, na miskę z karmą rzucał się warcząc, wyrywał nam z rąk kanapki, wylizywał patelnie, wyżerał łazanki z kapustą, oliwki, duszoną cukinię, a raz na naszych oczach wszamał surowego ogóra. Dziś nie zje z miski, dopóki się go najpierw nie pogłaszcze.

Kotka, która trafiła do mnie jako druga, miała pięć tygodni i mieściła się w dłoni. Też miałam ją tylko przechować, ale pokochał ją mój partner, wykarmił butelką i już nie chciał oddać. Stworzyli perfekcyjny duet, choć Gizmo jest z tych niedotykalskich. Głaskać ją można tylko, jeśli sama zechce, zaś gdy do drzwi dzwoni ktoś obcy - znika w sekundę... Tak samo w sekundę materializuje się na dźwięk otwieranej lodówki. Lubi fajerwerki w sylwestra. I przepada za miętą, dlatego zawsze towarzyszy mi w łazience podczas porannego mycia zębów. Koty jak widać też mają swoje fiksacje.

A jak koty „dogadują” się ze sobą?
Przy dwóch była idylla (śmiech), trzeci zaburzył domowy mir i teraz prowadzą między sobą wojny podjazdowe ze zmiennymi sojuszami. Czasem może się wydawać, że są zazdrosne o ludzką uwagę, a czasem, że od kilku lat nie potrafią ustalić między sobą hierarchii w stadzie. Niewiele dały ani porady behawiorysty, ani kocie feromony. Czasem myślę, że może koty preferują układy parzyste i gdybym wzięła czwartego (śmiech) sytuacja zostałaby opanowana, ale boję się zaeksperymentować. Bo może z nimi jest jak z ludźmi - nie pasują do siebie charakterem i nic na to nie można poradzić?

Dlaczego już nie wyobrażasz sobie życia bez kotów?
Myślę, że wniosły do mojego życia dystans i pozwoliły otworzyć się na kontakt z drugim człowiekiem. Wylazłam ze skorupy. Przestałam się przejmować. Przejęłam trochę kociej asertywności. A do tego grzeją jak termofory i polują na pająki. Same plusy! (śmiech)

Myślisz, by przygarnąć kolejnego?
Ba! Temat co jakiś czas powraca w domu jak bumerang. Trudno mi jest odwrócić oczy, gdy widzę ogłoszenie o jakimś kocim biedaku, który pilnie szuka opiekuna, a schroniska są przepełnione. Na razie udało mi się zakocić moją rodzinę. W sumie mamy sztuk sześć. Najdłużej opierali się rodzice, dopóki dwa miesiące temu dziki koci łazęga nie podrzucił im na taras swojego pręgowanego dzieciaka. Podkarmili, zaszczepili i dziś nie mogą sobie przypomnieć domu sprzed kota. Ale ja zostaję przy trójce. To dobra, okrągła, szczęśliwa cyfra i chyba mój limit... Na razie.

rozmawiała (maw)

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.