Konkrety Macieja Masztalskiego

Czytaj dalej
Fot. Piotr Warczak, Polska Press
Małgorzata Matuszewska

Konkrety Macieja Masztalskiego

Małgorzata Matuszewska

Dyrektor artystyczny wrocławskiego Teatru Ad Spectatores w swojej karierze szorował teatralne podłogi, czyszcząc je z ptasich odchodów. Od lat zaprasza widzów na wakacyjne spektakle, w ramach „Sezonu ogórkowego”.

Przez 15 lat działalności Teatru Ad Spectatores Maciej Masztalski wyreżyserował 54 spektakle, zagrał w 12. Realizował spektakle w prywatnych domach, na statkach, w pociągach, samochodach, na skrzyżowaniach, ulicy, w budynkach użyteczności publicznej, jak i na klasycznej scenie.

Sama pamiętam jedno z pierwszych przedstawień, podczas którego Charon zabrał widzów w podróż przez Odrę. Maciej Masztalski wykorzystał teksty Pedro Calderona de la Barki, Ariano Suassuny, Szekspira, Goethego, Brechta Monthy Pythona, Dantego Alighieri. Tak powstała „Rzecz o życiu”. Był rok 2001, startowaliśmy z Wybrzeża Wyspiańskiego, skąd łódka zabrała nas do Wieży Ciśnień.

A wcześniej? W 1999 roku pierwszy raz rozmawiałam z Maciejem Masztalskim przez telefon. Był studentem Wyższego Studium Fotografii AFA i właśnie wystawiał z kolegami „Kobrę” w Państwowym Pomaturalnym Studium Animatorów Kultury „SKiBA” we Wrocławiu. Studium skończył Marek Stembalski, dziś dyrektor finansowy Ad Spectatores. W SKiB-ie rok wcześniej wystawili fragmenty „Ryszarda III”. - Pamiętam rozmowę z panią dyrektor szkoły - śmieje się. - Pani Krystyna Hrycyk powiedziała, że chciałaby mieć takich studentów - dodaje.

Wrocławianin? Tak. I Ślązak

Na pytanie o to, czy jest wrocławianinem, odpowiada tajemniczo, że to skomplikowana kwestia. - Z dziada i baby jestem wrocławianinem, oboje przyjechali na Ziemie Odzyskane w 1945 roku lub rok później. Dziadek przyjechał z Pińczowa, babcia z Białegostoku - opowiada. Mama - Ewa Beata Wodecka (znana scenografka i autorka kostiumów - przyp. red.), tu się urodziła i studiowała, ojciec - Robert Masztalski, dziś profesor na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, przyjechał na studia z Rudy Śląskiej. - Określam siebie Ślązakiem - śmieje się Masztalski. - Urodziłem się w Świdnicy, przypadkiem, bo mama jechała z Wałbrzycha do Wrocławia. Pierwsze siedem lat życia mieszkałem w Wałbrzychu, bo mama pojechała tam za pracą, kolejne pięć w Zakopanem, a we Wrocławiu mieszkam od 12. roku życia. Tak, jestem wrocławianinem - kwituje.

Reżyser uważa, że zacięcie do wplatania spektakli w konkretną architekturę pochodzi z dziedzictwa po ojcu i mamie. - Mój ojciec, architekt, po szczeblach kariery piął się jako urbanista, bo architekturę traktował szerzej. Zawsze to ojca fascynowało, a podczas moich studiów pracowałem z nim, robiłem mu graficzne projekty. Wałbrzych i Zakopane to podróże poszukiwawcze mamy - opowiada.

Ewa Beata Wodecka z wykształcenia też jest architektem, ale w tym zawodzie pracowała krótko. W Zakopanem, bardzo dużo czasu spędzając w Teatrze Witkacego, gdzie pracowała mama, Maciej biegał po Gubałówce. I nasiąkał teatrem, ile się dało.

Na początku była „Kobra”

„Kobra”, godzinne przedstawienie, które miało premierę 10 kwietnia 1999 roku, uznawana jest przez Spectatorsów za pierwsze w swojej historii pełnometrażowe wydarzenie teatralne. - 27 października 2000 roku Sąd Gospodarczy dla Wrocławia Fabrycznej zarejestrował stowarzyszenie - wspomina Maciej Masztalski. Początek Ad Spectatores z prawdziwego zdarzenia pamięta bardzo dokładnie (bo, jak podkreśla, pamięć ma wyśmienitą). W 1997 roku, konkretnie w lutym, był przed maturą, razem z Jackiem Heroldem, nieżyjącym już Mikołajem Michalewiczem, Markiem Stembalskim. Przyjaźnili się w XIV Liceum Ogólnokształcącym, gdzie razem kręcili amatorskie filmy. Mikołaj Michalewicz po drugiej klasie przeniósł się na Maślice, zmieniając też szkołę, ale przyjaźń została. Z kolei Marek Stembalski uczył się w Liceum Gastronomicznym. - Poza Mikołajem znaliśmy się od podstawówki - opowiada. Jacek i Marek chodzili do klasy „a”, a Maciej do „b”, do SP nr 64. Mieszkali wszyscy w okolicach ulicy Wojszyckiej.

Ten rodzaj stresu zaczyna się szybko i zostaje na zawsze

W liceum, kręcąc filmy, Mikołaj i Marek powiedzieli, że chcieliby studiować aktorstwo. Pewnego dnia rozmawiali, Maciej stwierdził, że nigdy nie mówili tekstów przed publicznością i nie wiedzą, jaki to jest rodzaj stresu, a egzamin wstępny do szkoły teatralnej polega na publicznym mówieniu. - Zróbmy małą formę, zaprośmy ludzi i poczujecie, jak wygląda ten rodzaj stresu - powiedział. Cel był czysto praktyczny: żeby poczuć, jak wygląda rodzaj stresu, kiedy się publicznie wygłasza teksty. Piętnastominutowe przedstawienie pokazali 8 marca 1997 roku, w urodziny Macieja. W malutkim pokoju spektakl obejrzało kilkanaście osób, wśród nich Tatiana Drzycimska - wówczas dziennikarka radiowa, Jacek Orłowski, reżyser, Krzysztof Kopka - teatrolog, reżyser, dramaturg. Związani z teatrem ludzie powiedzieli poważnie, co myślą. - Skoro tak fajnie się bawimy, to może zrobimy następne przedstawienie - wspomina Masztalski. Tak powstały fragmenty szekspirowskiego „Ryszarda III” w 1998 roku, już w SkiB-ie. 10 kwietnia 1999 wystawili godzinną „Kobrę”. Potem pokazali „Opowieści kolejowe” i postanowili sformalizować działalność.

Ad Spectatores, czyli do widza. Zawsze do widza!

Tak powstało Stowarzyszenie Teatr Ad Spectatores. Nazwę wymyślił Marek Stembalski, w jej poszukiwaniu wertowali książki i myśleli, myśleli, myśleli. Nie byli pewni, czy dobrze brzmi łacińska fraza „ad spectatores” („bo pretensjonalna i obco brzmiąca” - wspomina dziś Maciej Masztalski) ale za to bardzo spodobało im się jej znaczenie, czyli „do widza”. Bo „do widza” to było to, czego chcieli na co dzień: być przodem do widza, z widzem rozmawiać, nawiązywać kontakt, dla widza grać. Osławione dziś „interakcje z widzami”, z których słynie nowoczesny teatr, dla nich były codziennością. Nie tyle polegały na wciąganiu widzów w grę aktorską, ale na byciu dla widzów. I tak właśnie powstała prawdziwy teatr dla widzów. Nic innego nie chcieli wymyślić.

Wieczna wędrówka, czyli po drodze do własnej siedziby

Z Państwowego Pomaturalnego Studium Animatorów Kultury „SKiBA” przy ul. Niemcewicza we Wrocławiu wyprowadzili się po hucznej imprezie po „Kobrze”. 19-letni artyści bawili się świetnie, a potem - jak wspomina Maciej Masztalski - „słusznie nam się dostało”. Jednak nie do końca im nie przebaczono, bo jesienią zagrali „Kobrę” jeszcze raz. I wyprowadzili się także dlatego, że chcieli dla siebie większego miejsca, którego na szkolnej scenie brakowało.

Zimno, coraz zimniej, czyli Grobla

Znaleźli Wieżę Ciśnień Na Grobli, gdzie wystawiali swoje spektakle od 2000 roku przez pięć lat. Najpierw szorowali podłogi z ptasich odchodów. Pamiętam przedstawienia, podczas których para wodna ulatywała z ust aktorów, bo tak bywało zimno. Ale właśnie tam narodził się „Sezon ogórkowy”, bo granie w Wieży z powodu braku ogrzewania było możliwe od maja do października, więc trzeba było wykorzystać czas. I w sierpniu zapraszali na swoje spektakle. Z Wieży przenieśli się na Dworzec Główny PKP, gdzie pracowali od 2002 do 2010 roku. Od 12 lat roku są w Browarze Mieszczańskim. Siedzibę wyremontowali częściowo za własne pieniądze. Remont drzwi wejściowych, zewnętrzne okna fundował Browar. Mają też scenę przy Ruskiej 46 i chcą ją zmieć w scenę kameralną.

Franciszka Luisa jak Buñuel, a kryminał to konkret

W Ad Sepctatores grało (i gra) wielu wrocławskich aktorów, wśród nich Anna Ilczuk, Agata Kucińska, Agata Skowrońska.

Maciej Masztalski prywatnie jest związany z Aleksandrą Dytko, aktorką. Zauważył ją przed Teatrem Muzycznym Capitol, podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Mają dwoje dzieci. Franciszka Luisa ma pół roku, Bogumił w październiku skończy trzy lata. - Franciszka Luisa urodziła się w tym samym dniu, co Buñuel, a Bogumił ma imię po Hrabalu - śmieje się.

Właśnie Buñuela uznaje za mistrza, choć mówi: „mam świadomość, że czasy są inne, więc nasza relacja jest dość otwarta”. Słynie z kryminalnych opowieści. Jednak pytany o nie, wyjaśnia: - Nie mam zamiłowania do kryminałów, ale do konkretów. Kryminał to konkretna forma, z suspensem. A klasycznych kryminałów zrobiłem niewiele. Na palcach jednej ręki można je policzyć. Ale większość moich spektakli ma zabarwienia kryminalne, choć nimi nie są w rozumieniu gatunkowym, bo kryminał powoduje, że zagadka i jej rozwiązanie są najważniejsze. U mnie nie jest - tłumaczy. Nie chce mówić o sobie postmodernista, ale lubi mieszać teatralne gatunki.

Małgorzata Matuszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.