Kolonialne marzenia międzywojennej Polski

Czytaj dalej
Fot. pixabay
Marta Burza

Kolonialne marzenia międzywojennej Polski

Marta Burza

Czy Polska mogła stać się potęgą kolonialną? - Liberia, Mozambik, Madagaskar, Argentyna, Brazylia, wyspy Oceanii... W latach 20. i 30. coraz więcej mówiło się o potrzebie ekspansji morskiej. Polscy politycy snuli mniej lub bardziej realne plany zasiedlania krajów Afryki i Ameryki Południowej. O tych planach opowiada nam dr Piotr Puchalski z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

FLESZ - Pilnuj swojego dowodu. Nieostrożność przypłacisz długami

Mało brakowało, a Polska miałaby kolonie.
Raczej nie zarządzałaby ogromnymi połaciami ziemi w Afryce i Ameryce Południowej, ale miała szanse na zakładanie zamorskich osiedli, plantacji czy przyczółków handlowych. W wielu koloniach w latach 20. i 30. mieszały się wpływy różnych mocarstw i Polska mogła się podłączyć do eksploatacji tych terenów.

Mogła, ale czy to były realne starania?
Różnie bywało. Pod koniec lat 30. wygłaszanie aspiracji kolonialnych stanowiło tylko zagrywki dyplomatyczne, za to wcześniej podejmowano realne próby pozyskania wpływów w wielu krajach.

Na przykład w Liberii.
Tak, celem było przejęcie kontroli nad tym państwem. Kontroli finansowej przy użyciu polskich ekspertów. Doradzali rządowi Liberii, a jednocześnie byli agentami polskich wpływów. Był też koncept wzniecenia powstania wśród autochtonów mieszkających w Liberii przeciwko ich rządowi, który składał się z potomków czarnoskórych Amerykanów. To były realne starania uzyskania wpływów mające nawet jakieś szanse na powodzenie. Polska starała się również dopasować sposób, w który dokonałaby ekspansji kolonialnej, do własnej tradycji narodowej. Twierdzono, że bezpośredni handel z Afryką, bez udziału zachodnich pośredników, przyczyniłby się do wzrostu dobrobytu wśród lokalnych społeczności.

Etiopczycy, kiedy byli zagrożeni atakiem Włoch Mussoliniego, zachęcali Polskę do zagospodarowania części ich terenów

Niektóre kraje dobrze o tym wiedziały.
I same się prosiły o kolonizację. Etiopczycy, kiedy byli zagrożeni atakiem Włoch, zachęcali Polskę do zagospodarowania części ich terenów. Wszystko po to, żeby zabezpieczyć się przed atakiem Mussoliniego. Myśleli, że inne mocarstwa będą się bały w takiej sytuacji napaść na Etiopię.

A Madagaskar?
Trudno powiedzieć skąd wyszła inicjatywa. Na początku 1937 roku pojawiły się pogłoski w kręgach dyplomacji polskiej i francuskiej, że Madagaskarem zainteresowane były niektóre towarzystwa żydowskie. W odpowiedzi na te informacje szef polskiej dyplomacji, Józef Beck, zaapelował do rządu francuskiego, aby zainteresował się tą sprawą i możliwością osiedlenia się polskich Żydów na Madagaskarze.

I pojawiła się kwestia antysemityzmu.
Trzeba odróżnić antysemickie hasła nawołujące do emigracji Żydów z Polski, od starających się uwzględniać interesy samych Żydów działań rządu. Projekt Madagaskar mógł dojść do skutku, o ile nie doszłoby do zmiany rządu francuskiego w 1938 roku. Wtedy Front Ludowy stracił władzę na rzecz środowisk bardziej prawicowych. One nie chciały dopuścić do tego, aby większa liczba Żydów znalazła się na terytorium francuskim, jakim był Madagaskar. I dlatego projekt się zakończył, zanim właściwie podjęto jakieś kroki. A jeśli już mówimy o zarzucaniu Polsce antysemityzmu, to podczas handlu z Afryką Południową, żydowska firma miała monopol na organizację polskiego handlu z tym krajem. Prezesem był polski Żyd, nazywał się Międzyrzecki. Powtórzę, polski Żyd był agentem handlowym do wymiany z Afryką Południową. To jedna z wielu historii komplikujących mówienie o tym, że rząd II RP był antysemicki.

W 1937 roku odbyła się rządowa misja rozpoznawcza na Madagaskarze. Zadanie specjalne otrzymał na tym wyjeździe również nasz podróżnik Arkady Fiedler.
Oni płynęli tym samym okrętem, ale Arkady Fiedler nie wchodził w skład delegacji. Jedynie przyglądał się jej poczynaniom.

Nie zbierał przy okazji informacji dla rządu?
Był informatorem „Gazety Polskiej”, czyli półoficjalnego obozu piłsudczykowskiego, który rządził Polską po maju 1926 r. Rząd uważał dowódcę wyprawy, mjra Lepeckiego, za zbytniego entuzjastę przedsięwzięć kolonialnych, więc Fiedler miał go kontrolować. W tym czasie pisał też własne raporty na temat możliwości osadniczej. Koniec końców Fiedler uznał, że istnieje możliwość skolonizowania Madagaskaru przez Polaków, ale zaniżył liczbę potencjalnych osadników, którą podał Lepecki.

Gdzie się kończy osadnictwo, a zaczyna kolonializm?
Jeżeli zakłada się ogromne plantacje, na których wyzyskuje się niewolników, czy płaci się bardzo mało teoretycznie wolnym ludziom - można już mówić o kolonialiźmie. Jeśli jednak to jest osadnictwo samowystarczalne, to tak tego nie nazwiemy. Można się spierać, ale ja tak to odczuwam. W przypadku Polaków na Madagaskarze ziemie uprawialiby raczej oni, a nie rdzenni Malgasze. Już w latach 30. dochodziły tam do głosu ruchy narodowowyzwoleńcze. Francja nie pozwoliłaby na tak wielki wyzysk Malgaszów ze względów politycznych - nie chciałaby stracić panowania nad tą grupą. To byłoby więc takie osadnictwo samowystarczalne. Polacy albo Żydzi uprawialiby ziemię sami.

W Argentynie, dzięki Polakom, powstało miasteczko Wanda.
Kontrolę nad Wandą w latach trzydziestych przejęło Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze. To była spółka wspierana przez MSZ do wykupywania terenów w regionie pogranicznym między Paragwajem, Brazylią a Argentyną. Teren był przedmiotem sporów między trzema państwami, a Polska miała z tego skorzystać wysyłając tam osadników.

Jak wybierano potencjalnych osadników?
W latach 30. powołano specjalną instytucję. Syndykat Emigracyjny rekrutował potencjalnych osadników, a zarządzaniem nimi na miejscu zajmowało się Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze, które zarządzało spółkami-córkami w terenie. Były dyskretnie zasilane kapitałem przez MTO, żeby nie zwracać niepotrzebnie uwagi Brazylii, Argentyny i Paragwaju.

Europejscy osadnicy nie byli mile widziani?
W Brazylii pod koniec lat 30. skonsolidowała się władza dyktatora prawicowego. Wprowadził politykę brazylianizacji, nie dopuszczał osad zagranicznych do zachowania własnej tożsamości. Dotyczyło to głównie Niemców i Włochów, a Polacy dostali rykoszetem. Dyktator walczył o utworzenie nowoczesnego narodu brazylijskiego mówiącego tylko po portugalsku. Tu plany polskie kłóciły się z polityką Brazylii. Stąd starano się działać bardzo dyskretnie i poprzez MTO. Podczas wojny polski rząd miał związane ręce, nie mógł wiele uczynić, aby te osady dalej się rozrastały, jedynie zabezpieczył ich byt. Niektórym z nich, m.in. Wandzie, udało się przetrwać i zachować polski charakter.

Nie udało się w Angoli, Peru, Brazylii, Liberii, na Madagaskarze...
Pod koniec lat 30. był jeszcze Mozambik. Ale tam już nie celowano w samą kolonizację, ale w wykup strategicznych terenów, na których można było założyć farmy pod uprawy. Te farmy zlikwidowano dopiero pod koniec II wojny światowej. Wiązała się z nimi spora kontrowersja, a mianowicie konflikt pomiędzy polskim konsulem w Afryce Południowej a polskimi rolnikami na farmach. Konsul stał się udziałowcem jednej z farm i wybuchł konflikt. Polski rząd na emigracji nie mógł nad tym zapanować, bo miał większy problem - wojnę.

To była taka ostatnia próba.
Tak, ta penetracja Mozambiku, a konkretnie rejonu między Mozambikiem a Rodezją Południową była już ostatnim podejściem do zdobycia kolonii. Ale za to pod koniec lat 30. prężnie rozwinął się handel z Afryką Południową, na który miała w Polsce aż do 1939 r. monopol żydowska firma. Została desygnowana do tych celów przez rząd Polski, była zasilana kapitałem przez MSZ, ale też wypracowała ogromne zyski - pracowała sama na siebie.

Ale z kolonizacją jako taką nam nie wyszło. Może pan podać dlaczego?
Słabość państwa, brak kapitału, który można by zainwestować, ale też brak woli. Liga Morska i Kolonialna w momencie, kiedy miała realne szanse na uzyskanie Liberii, nie otrzymała wsparcia od polskiego rządu. Do tego słabość gospodarcza. Polska nie miała dużego pola manewru. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt śmiałe poczynania, gdyż zraziłaby tym samym do siebie Francję i Wielką Brytanię.

Szkoda, że się nie udało.
Dzięki Bogu, że się nie udało i żadna kolonia nie powstała. Polskę atakuje się za wydarzenia z II wojny światowej. Epizody kolonialne mogły stać się kolejnym narzędziem do tego, aby manipulować historią i ją wypaczać. Może lepiej, że żadne kolonie nie powstały.

[polecane]5425500, 20489883, 16628853, 16312769, 20491351,5418462[/polecane]

Marta Burza

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.