Grzegorz Chmielowski

Ja to mam dobre połączenie. Czyli samolotem prawie do samej Legnicy

Ja to mam dobre połączenie. Czyli samolotem prawie do samej Legnicy
Grzegorz Chmielowski

Po tygodniowym urlopie rozpiera mnie energia morsa czekającego na oceaniczny przypływ. Cóż, jeszcze jeden nie do końca udany eksperyment z szybkim wypoczynkiem. Ale ostatecznie wolę tydzień spokojnej laby gdzieś daleko od polityki, niż miesiąc nad morzem między rozpalonymi (bardziej dyskusją niż słońcem) wczasowiczami. Zwłaszcza, że człowiek szybko się regeneruje, energia z Kosmosu, Słońca, albo z innej strony w końcu napłynie.

A że tak jest, świadczy już o tym narastająca chęć podzielenia się z Czytelnikami pewnymi obserwacjami komunikacyjnymi. Po pierwsze, drugie i trzecie, nie mam powodu narzekać na krajową komunikację publiczną (auto zostawiłem u mechanika). Z Legnicy na lotnisko we Wrocławiu dotarłem w ok. 1,5 godziny. Najpierw pociąg. Potem autobus MPK nr 122 ze stacji Wrocław Nowy Dwór na przystanek Rogowska/Strzegomska. Potem autobusy MPK nr 106 - pod same drzwi Portu Lotniczego Wrocław. Bez zbytniego czekania, szybko i sprawnie. Pewnie można coś poprawić na trasie 106, bo autobus zatrzymuje się na ogromnej liczbie przystanków „na żądanie”. Czasem tylko dlatego, że ktoś z pasażerów nacisnął niechcący (?) guzik. Z pewnością lepiej by się jechało linią przyspieszoną, zatrzymującą się jedynie w strategicznych punktach. Ale i tak źle nie było. Powrót też nie wyglądał najgorzej. Wylądowałem o 12.55. I już o 13.13 odjechałem „106” spod lotniska w kierunku centrum. Po chwili byłem na Rogowskiej, gdzie wskoczyłem w „122” i o 13.47 odjechałem „jaszczurem” Kolei Dolnośląskich w kierunku Legnicy, meldując się tam o 14.30.

Czy miałem dużo szczęścia? Czy trafiłem na jakieś dobre dni MPK i KD, że wszystko jechało zgodnie z planem? Nie wiem, notuję. Chciałoby się powiedzieć, że klimacik Barei. „Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie” - cieszyłem się (prawie) jak Józef Nalber-czak. O czym mowa - starsza młodzież wie - młodsza niech obejrzy sobie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”.

Ale wróćmy do energii. Bo to sprawa aktualna nie tylko po wczasach, ale co miesiąc, gdy trzeba opłacić rachunek. Właśnie nasi samorządowcy postanowili usamodzielnić się pod tym względem.

Okazuje się, że kilka pod-wrocławskich gmin zawiązało klaster energetyki odnawialnej. A chodzi o samorządy w rejonie Wzgórz Trzebnickich i sąsiednie. Podobną rzecz szykują koło Lubania. Będą budować elektrownie fotowoltaiczne, także bioelektrownie, a na dachach zamontują ogniwa słoneczne. Po co to wszystko? Po co wójtowie biorą sobie na głowę skomplikowane inwestycje, zabieganie o kredyty, wreszcie kłopoty związane z ich spłacaniem? Czy nie lepiej spokojnie urzędować, a prąd ciągnąć jak dotąd z ogromnych słupów wysokiego napięcia, którymi płynie z Turowa, Bełchatowa czy innego Opola? Tymczasem samorządowcy chcą utworzyć tzw. wyspę energetyczną, czyli teren samowystarczalny pod względem zaopatrzenia w energię. Kto i jaki ma w tym interes? Otóż zakładają, że rachunki za lokalnie produkowany prąd będą aż do 20 procent niższe niż obecnie. Pstryk - i wszystko jasne.

Ale to za parę lat. A już dziś na lotnisku całkiem konkretnie troszczą się o energię dla pasażerów. Na monopolowym jest specjalna ekspozycja „Wódki z Wrocławia”. Wystarczy na całe wczasy.

Grzegorz Chmielowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.