Hiszpańska kolonia pod Wawelem wciąż się rozrasta. Przyjeżdżają tu do pracy, czasami dla kobiety

Czytaj dalej
Fot. Fot. Andrzej Banaś
Justyna Krupa

Hiszpańska kolonia pod Wawelem wciąż się rozrasta. Przyjeżdżają tu do pracy, czasami dla kobiety

Justyna Krupa

Pogoda nieco kapryśna. I szybko robi się ciemno. Taki klimat. Tyle że hiszpańskim sportowcom przeszkadza coraz mniej.

Spod Granady i Malagi. Z Saragossy i Salamanki. Z Katalonii i Galicji. A nawet z Wysp Kanaryjskich. Hiszpańscy zawodnicy i trenerzy przyjeżdżają do klubów sportowych z różnych regionów. W tym roku pobili rekordy, tworząc w ostatnich miesiącach prawdziwą podwawelską „kolonię”. Robienie kariery w Krakowie jest dla nich tak nęcące?

Kiedy dziewięć lat temu zawitali do nas dwaj hiszpańscy trenerzy koszykówki - Jose Hernandez i Jordi Aragones - czuli się trochę jak pionierzy i odkrywcy, wybierający się na nieznany ląd. W Hiszpanii świat sportu przeżywał wówczas świetny okres. I jeżeli ktoś nawet decydował się na opuszczenie Półwyspu Iberyjskiego, to raczej na rzecz kariery w czołowych ligach, a nie na drugim końcu Europy. Dlatego w krakowskich klubach sportowych niemal nie widywano zawodników czy trenerów tej akurat narodowości.

- Moje postrzeganie Polski było wówczas zupełnie inne niż dziś. Miałem świadomość, że to państwo mające w swej historii epokę komunizmu, ale brak głębszej wiedzy o waszym kraju potęgował obawy - wspomina dziś Aragones. Pochodzący z Galicji szkoleniowiec myślał, że jako drugi trener koszykarskiej Wisły Can-Pack przeżyje ciekawą przygodę i szybko wróci do ojczyzny. - Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że po kilku latach będę miał żonę Polkę i polską rodzinę, powiedziałbym mu, że chyba oszalał - przyznaje Aragones. - Tymczasem teraz jestem już prawie jednym z was.

W futbolowej ekipie Cracovii pierwszy Hiszpan pojawił się dwa lata temu. Armiche Ortega długo jednak miejsca nie zagrzał. Z kolei w piłkarskiej Wiśle próżno było szukać jakiegokolwiek gracza hiszpańskiej narodowości aż do początku tego roku. Pierwszym w historii futbolowej ekipy „Białej Gwiazdy” został Ivan Gonzalez, były zawodnik rezerw Realu Madryt, który - jak się okazało - przetarł szlaki dla całej grupy rodaków. W ciągu kolejnego półrocza do piłkarskiej Wisły trafiło aż czterech kolejnych zawodników, a do tego dwóch trenerów. Ściągnął ich hiszpański dyrektor sportowy Manuel Junco, który z Polską związany jest już od ponad dekady. Stąd pochodzi jego żona, do Krakowa sprowadził nawet mamę. I - jak sam przyznaje - czuje się już bardziej Polakiem niż Hiszpanem.

Jednym z graczy zatrudnionych ostatnio przez Junco jest Katalończyk Pol Llonch. Na wyjazd na drugi koniec Europy zdecydował się błyskawicznie, bo gra w hiszpańskiej III lidze nie była szczytem jego marzeń. - Żona obawiała się przeprowadzki do Polski nieco bardziej niż ja - przyznaje. - Mamy małą córeczkę, nie skończyła jeszcze roku. Ale już w pierwszym tygodniu małżonka zauroczyła się Krakowem i bardzo jej się tu spodobało.

Urodzony w Barcelonie piłkarz wyznaje, że przed otrzymaniem oferty z krakowskiego klubu o Polsce i samym Krakowie wiedział niezbyt wiele: - W szkołach słyszy się o Krakowie głównie na geografii, gdy wspomina się o rzece Wiśle. Panuje przekonanie, że Kraków to piękne miasto, atrakcyjne turystycznie. Miasto kultury. Z kolei o Polsce uczymy się na lekcjach historii, wiemy, że była jednym z tych krajów, które najbardziej ucierpiały podczas II wojny światowej.

Przekonuje, że dziś na Półwyspie Iberyjskim młodzi nie postrzegają już wyjazdu za pracą do Polski jako pomysłu z gatunku egzotycznych fanaberii. - W Hiszpanii młodzi ludzie, którzy kończą studia, często mają problem ze znalezieniem pracy. Są za to bardziej otwarci na nowe rozwiązania niż przed laty, i na tyle odważni, by wyjechać z kraju. Nie ma różnicy, czy to Polska, Anglia czy Francja. Z naszej perspektywy wcale nie postrzega się Polski jako kraju gorszego czy biedniejszego. Wręcz przeciwnie - zapewnia Llonch.

Aragones też dostrzegł tę zmianę: - Polska to kraj bardzo europejski, gdzie poziom życia jest wysoki. Teraz w Hiszpanii dostrzega się już to wszystko i to zachęca moich rodaków do przyjazdu. Widzą tu dla siebie szansę nie tylko na polu zawodowym, ale i osobistym. Hiszpanie odkryli współczesną Polskę.

Na początku pobytu w Krakowie dla każdego z nich największym szokiem były „uroki” polskiego klimatu. - Jesteśmy przyzwyczajeni do dobrej i słonecznej pogody. Tutaj w ciągu jednego dnia mogą wystąpić wszystkie możliwe atmosferyczne zjawiska. Jeśli chcesz pojechać nad jezioro, musisz uważnie posprawdzać różne aplikacje z prognozami pogody. Ale do polskiego klimatu też można się przyzwyczaić - kwituje Llonch.

Wtóruje mu Aragones: - Jedyna rzecz, która mnie w Polsce uwiera, to fakt, że zwykle zbyt szybko robi się ciemno.

Llonch z rodziną jest tu dopiero pół roku, ale zdążył już odkryć podkrakowskie atrakcje. - Znamy już niejedno jezioro w okolicach Krakowa, gdzie można się zrelaksować i poopalać. Tyle tylko, że nie pamiętam za bardzo nazw… Kryspinów? - próbuje sobie przypomnieć.

Poza nieprzychylną aurą, problemem dla hiszpańskich sportowców bywa przełamanie bariery komunikacyjnej. Spośród pięciu piłkarzy, którzy w tym roku trafili do Wisły, żaden nie mówi po angielsku w stopniu zaawansowanym. - Większość osób dobrze sobie tu radzi z angielskim. Zaskoczyło mnie to. Tymczasem w Hiszpanii chyba nie uczymy tak dobrze tego języka w szkołach, bo w efekcie nie mamy takiej łatwości w mówieniu - nie kryje Llonch.

Aragones zna angielski. Ale z polskim przez ostatnie lata jedynie się osłuchiwał. - Prawda jest taka, że wiadomości w internecie wciąż szukam na stronach hiszpańskich - przyznaje. Kiedy w domu żona Kinga włącza polską telewizję, nie rozumie zbyt wiele. Motywację do nauki polskiego miał o tyle mniejszą, że jego żona świetnie zna hiszpański. Ale w końcu uznał, że po siedmiu latach mieszkania w Polsce - z przerwą na dwuletni pobyt w ojczyźnie - najwyższy czas porządnie wziąć się do nauki.

- Zrobiłem kurs języka polskiego - dwutygodniowy. Codziennie przez cztery godziny uczestniczyłem w zajęciach. W końcu zdobyłem bazową wiedzę, która pozwoli mi więcej rozumieć i lepiej się dogadywać. Tak, bym chociaż mógł ze zrozumieniem obejrzeć wiadomości w telewizji - cieszy się trener.

Największą motywacją jest jednak chęć zaimponowania córeczce Alice. - Często mówi do mnie po polsku. W domu wprawdzie z Kingą rozmawiamy po hiszpańsku, ale Alice spędza też sporo czasu sama z mamą i jej rodziną - wyjaśnia Aragones. - Mała jest dwujęzyczna, ale gdy nie zna słówka hiszpańskiego, zwraca się do mnie po polsku. Dzięki niej wzbogacam słownictwo.

Hiszpańscy sportowcy w Krakowie często szukają smaków, które przypominają im ojczyznę. Koszykarki były fankami hiszpańskiej restauracji zlokalizowanej na placu Wolnica, która niedawno zamknęła swoje podwoje. - Ale są w Krakowie restauracje z kuchnią iberoamerykańską. Wpadamy czasem do knajpy argentyńskiej, gdzie jedzenie przypomina to znane nam z domu - stwierdza Llonch.

Sam nie odkrył jeszcze wszystkich lokali serwujących w Krakowie dania z jego ojczyzny. - Brakuje nam czasem niektórych typowych hiszpańskich potraw czy produktów. Mnie porządnej jamón serrano [rodzaj hiszpańskiej szynki], a czasem też dobrej paelli. Tu trudno się na nie natknąć. Ostatnio dostaliśmy w jednej z restauracji gazpacho, było całkiem dobre, ale nie do końca takie jak w Hiszpanii. Choć bardzo lubię też wpaść do typowo polskiej restauracji, bo smakuje mi polskie jedzenie - zastrzega.

Atmosfera Starego Miasta w Krakowie przypomina im rodzinne strony. - Kiedy człowiek idzie na Rynek i widzi tych wszystkich ludzi w ogródkach kawiarnianych, to przypomina mu się ojczyzna - uśmiecha się Llonch.

Aragones co roku ma okazję poznać w Krakowie kolejną grupę swoich rodaków, gdy ci zjawiają się na meczach koszykarskiej Wisły. - Pojawia się tu bardzo wielu studentów z Hiszpanii, którzy przyjechali dzięki programowi Erasmus - tłumaczy szkoleniowiec. Czy próbował szukać innych miejsc, gdzie mógłby spotkać się z rodakami i zintegrować się z lokalną społecznością Hiszpanów? - Na pewno ważnym punktem na mapie Krakowa jest Instytut Cervantesa - przypomina. - Nie umiem natomiast powiedzieć, czy jest tu jakaś knajpa, którą Hiszpanie szczególnie by sobie upodobali i tam się spotykali. Nie mieliśmy za bardzo szans na częste wychodzenie do miasta z racji stylu życia, który z konieczności prowadziliśmy. Zresztą, teraz nie „siedzę” za bardzo w tym temacie, bo koncentruję się bardziej na mojej polskiej rodzinie. Już jestem prawie pół-Polakiem - śmieje się Aragones.

I dodaje: - My, Hiszpanie, jesteśmy ludźmi bardzo otwartymi na nowe rzeczy. Może i mamy inne wady, ale na pewno łatwo się adaptujemy w nowych warunkach.

Nie można więc wykluczyć, że hiszpańska „kolonia” pod Wawelem będzie się jeszcze rozrastać.

***

Do koszykarskiej Wisły przez długie lata trafiały zawodniczki z Półwyspu Iberyjskiego.
W międzyczasie kryzys finansowy dopadł nie tylko hiszpańską koszykówkę, ale i inne dyscypliny sportu. Było to pokłosie globalnego kryzysu - kolejne kluby na Półwyspie Iberyjskim popadały w ekonomiczne problemy, sponsorzy „zwijali manatki”. Chcąc nie chcąc zawodnicy i trenerzy musieli zacząć wodzić palcem po mapie Europy w poszukiwaniu nowych pracodawców. Nawet w kraju, o którym wielu z nich nie miało specjalnego pojęcia.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 14

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Justyna Krupa

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.