Filip Łobodziński: Polska literatura będzie lśnić, kiedy będziemy czytać dużo polskich książek

Czytaj dalej
Fot. Adam Jankowski
Anita Czupryn

Filip Łobodziński: Polska literatura będzie lśnić, kiedy będziemy czytać dużo polskich książek

Anita Czupryn

Literatura to medium, które uruchamia wyobraźnię. Wyobraźnia zaś to przestrzeń duszy. Myślę więc, że jednym z głównych komunikatów podprogowych albo i przekazywanych wprost powinna być chirurgia plastyczna, tyle że duszy - mówi Filip Łobodziński, dziennikarz, pisarz, tłumacz literatury

Czy kiedykolwiek polska literatura miała się lepiej niż teraz?

Czy kiedykolwiek miała się gorzej? Czy miała się inaczej? Nie wiem.

Jak to? Nie ekscytuje Pana to, że Per Wästberg, który wygłosił laudację na cześć Olgi Tokarczuk, powiedział, że polska literatura lśni wielkim blaskiem na świecie? To były tylko słowa?

Laudacje należy traktować ostrożnie, one zawsze są pisane lukrem. Niekiedy uzasadnionym, ale. Bo czy podczas laudacji na cześć polskiego autora ktoś mógłby powiedzieć, że polska literatura jest zardzewiała i mroczna? Albo wtórna? Ale zastanówmy się: czy polska literatura faktycznie lśni? Niewątpliwie mamy w Polsce znakomitych literatów, ale to nie chwilowy fenomen. Mieliśmy ich od dawna. Teraz jest moment, kiedy rzeczywiście wyszliśmy za granicę, na świat, może częściej i uważniej zaczęto wspominać polskie nazwiska i to, myślę, mimo nie do końca skutecznej polityki promocji polskiej literatury za granicą. Tu ciągle jeszcze mamy do czynienia z bałaganem, wciąż spierają się rozmaite propozycje, czy promować jedno czy drugie; często polityka wtrąca się w zagadnienia kultury. Kultura jest kapitalnym towarem eksportowym, wiadomo o tym niby od dawna, ale polska dyplomacja kulturalna nie do końca stawia na to, czym naprawdę można zachwycić świat.

O sposobach promocji na pewno jeszcze porozmawiamy. Ciekawi mnie Pana zdanie na temat tego, czy polska literatura teraz rzeczywiście zaczęła być rozpoznawalna w świecie, czy ma w sobie takie specjalne cechy, które porywają czytelników z innych krajów.

Niektórzy czytelnicy czytają, bo lubią czytać, ale są też tacy, którzy poszukują czegoś konkretnego w literaturze. Oceniając po sobie, wyobrażam sobie, że najbardziej zależałoby mi na tym, żeby na świecie byli tacy czytelnicy, którzy szukają w polskiej literaturze czegoś, czego w innej literaturze nie znajdą, jakiejś specyfiki lokalnej. I nie chodzi mi tu o lokalność egzotyczną, ale lokalny ton. To samo w muzyce, filmie czy malarstwie – chodzi o niepowielanie wzorców. Że nie tworzymy jak ktoś inny, nie piszemy jak popularni zagraniczni autorzy czy autorki; nie staramy się wpisywać w ten nurt. Mogą zdarzyć się oczywiste tropy naśladownictwa, ale są też tak zwane głosy niewątpliwie lokalne, a zarazem uniwersalne. Kimś takim z pewnością był Bruno Schulz – dla mnie symbol literatury zarazem bardzo lokalnej, związanej z Drohobyczem, i jednocześnie uniwersalnej, bo mogącej przemówić do czytelników na całym świecie. Schulz, mówiąc o ojcu Józefa, mówi o każdym „ojcu”. I o świecie.

A Andrzej Sapkowski ze swoim „Wiedźminem”? Znalazł się właśnie na liście bestsellerów New York Timesa, i to 27 lat po premierze. On też wpisuje się w coś uniwersalnego. Stworzył bohatera, który walczy ze złem. Wszyscy się tym fascynują. Choć nie da się ukryć, że przypomina trochę Tolkiena.

A, no właśnie, przypomina. Nie wypowiem się miarodajnie o Sapkowskim, dlatego, że prawie niczego z tego, co napisał, nie czytałem. Z całym szacunkiem dla jego kunsztu pisarskiego, tego typu literatura niczego we mnie nie porusza. Przeczytawszy Tolkiena w dzieciństwie, niejako odhaczyłem cały ten nurt. W związku z tym uznanie dla Sapkowskiego przyjmuję jak dwa nagie miecze, przychylnie, ale czytam co innego. Nie umiem się odnieść do tej popularności, bo nie rozumiem tego fenomenu – najwidoczniej czegoś mi brakuje. Może feler wrażliwości. Być może spróbuję się za to wziąć, ale na razie mam tony innych lektur przed sobą i nie wiem, czy zdążę.

Zastanawiam się tylko, czy ludzie, którzy czytają rankingi i światowe listy bestsellerów i sięgają po książki Sapkowskiego, wiedzą, że jest on Polakiem?

Też tego nie wiem. To, że jego opowiadania na swojej liście bestsellerów umieścił New York Times, nie wynika z tego, że miał taki kaprys, tylko z tego, że ludzie je kupują. Może wcale nie jest im potrzebna wiedza, czy to jest Polak. W Polsce ludzie masowo czytają Sebastiana Fitzka, niemieckiego autora kryminałów, i też się nie zastanawiają nad tym, czy on jest Niemcem. Czy to jest dla nich istotne i dlatego go czytają, że jest Niemcem, czy raczej dlatego, że dobrze im się go czyta i potem przerzucają się na Bernarda Minier czy kogoś ze Skandynawii? Nie mam pojęcia, co kieruje ludźmi. Czasem to wynika z mody, czasem z dostępności, czasem z tego, że ktoś komuś polecił… A Sapkowski nie stara się przemycać „polskości” w książkach – czymkolwiek jest polskość literacka – bo tworzy świat, który w żaden sposób nie nawiązuje do tego, co jest specyfiką polskości. Może w cyklu „Narrenturm” jest bliższy realiom historycznym środkowoeuropejskim, ale to też jest bardzo umowne. Jego narodowość dla tej literatury nie ma znaczenia. Choć może mieć znaczenie dla czytelników, o ile zainteresują się, skąd jest Sapkowski i czy na półce z polską literaturą nie ma jeszcze czegoś ciekawego.

Pozostało jeszcze 74% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.