Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Magdalena Baranowska-Szczepańska

Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi

Magdalena Baranowska-Szczepańska

- Przez półtorej godziny lotu z Polski do Szwecji rozmyślałam o tym, jaka ona będzie. Czy poda mi tylko dłoń, czy rzucimy się sobie w ramiona. Bałam się, że będzie mieć do mnie żal, pretensje... Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wszystkie obawy minęły. W dorosłej kobiecie rozpoznałam swoją małą córeczkę. Jej uśmiechniętą twarz zapamiętałam, podglądając ukradkiem jej zabawy zza bramy domu dziecka - opowiada Jolanta Hejna.

Życie pisze różne scenariusze. Niektóre z nich nadają się na fabułę książki czy filmu.

- Może kiedyś napiszę z kimś książkę o swoim życiu

- zastanawia się pani Jola, mama Moniki, która odnalazła ją po 37 latach.

Przeszłość

O ciąży wiedziała mama, rodzeństwo i najbliższa kuzynka. Do szkoły 15-letnia Jola chodziła najpierw w luźnych swetrach, a kiedy brzucha nie dało się już ukryć, przestała.

- Jak przez mgłę pamiętam, że przychodziła do mnie pani nauczycielka i uczyłam się w domu. To była ósma klasa - opowiada pani Jola.

Moment poczęcia był jednym z najtragiczniejszych w jej życiu. To był gwałt. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, bliscy mówili, że przecież może usunąć. Bo jest młoda, bo stało się to wbrew jej woli. Ale ona poczuła, że przecież dziecko, które w sobie nosi, nie jest niczemu winne. Od początku czuła, że to będzie dziewczynka.

Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi
archiwum rodzinne Jola ochrzciła Monikę. Były razem trzy lata, potem dziecko zostało zabrane

- Byłam wytykana palcami, słyszałam różne przykre słowa, które wypowiadali sąsiedzi pod moim adresem. Często płakałam. Ciąża w tak młodym wieku była przecież kiedyś ogromną sensacją. Dziś czasy się zmieniły, młode matki mogą liczyć na wsparcie. Ja przeżywałam to wszystko w samotności, w ogromnym strachu przed porodem, z obawą przed przyszłością - wspomina Jolanta Hejna.

- W moim domu nie miałam zrozumienia, bo tam królował alkohol. Miałam czworo rodzeństwa i tylko ja z jednym z braci nie trafiliśmy do domów dziecka.

W dniu porodu mocno świeciło słońce. Pożółkłe liście zapowiadały już koniec lata, ale tego dnia było wyjątkowo ciepło jak na wrzesień. 15-letnia Jola miała na sobie biało-pomarańczową sukienkę rozpinaną na guziki z przodu, którą uszyła jej najbliższa kuzynka, powiernica tajemnic, przyjaciółka.

- Wyglądałam jak dziecko, które włożyło sobie pod sukienkę ogromną piłkę - wspomina i dodaje: - Monika przyszła na świat w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu. Kiedy położono mi ją na piersiach, poczułam, że mam kogoś, kto zawsze już będzie mnie kochał i będzie ze mną. Byłam szczęśliwa.

Młoda mama wróciła z dzieckiem do domu. Jej rodzice zostali oficjalnymi opiekunami Moniki. Pierwsze 3 lata na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku spędziły razem.

- Monisia była urocza. Nie grymasiła, była zawsze uśmiechnięta. Ochrzciłam ją, dbałam o nią, kochałam całym sercem

- opowiada Jolanta Hejna. - Chodziłam dorywczo do pracy. Musiałam przecież zadbać o dziecko, gdyż rodzice wszystkie pieniądze przepijali. Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, nie było już Moniki. Biegałam od drzwi do drzwi i pytałam sąsiadów, gdzie jest moje dziecko. Udało mi się dowiedzieć, że przyjechała policja i zabrała córeczkę. Rodzice byli w tym czasie pijani.

3-letnia Monika trafiła do podpoznańskiego domu dziecka. W związku z tym, że oficjalnie opiekę nad nią sprawowali rodzice pani Joli - ona nie mogła odwiedzać córki. Ale przyjeżdżała pod bramę placówki i przez dziurę w desce podglądała małą, gdy stawiała babki z piasku, goniła ptaki po parku i patrzyła zamyślona w dal.

- Moi rodzice odwiedzili ją tam dwa razy. A gdy pewnego dnia znów przyjechałam pod bramę, to jedna z wychowawczyń podeszła do mnie i powiedziała „Małą zabrali, nie ma jej już i nigdy nie wróci”. Serce pękło mi wtedy na pół - opowiada J. Hejna.

Teraźniejszość

Był lipiec 2018 roku. Na poznańskim lotnisku Ławica panował ogromny ruch, bo wszyscy spieszyli się na wakacje. Pani Jola wraz z mężem i córką oraz jej rodziną, wybierała się do Bułgarii. Przeszła już odprawę i czekała na sygnał, by wejść na pokład samolotu. Wtedy zadzwonił telefon.
- Siedzisz czy stoisz - zapytał brat, który dzwonił. - Bo jak stoisz, to usiądź. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- „Umarł ktoś?”- zapytałam przestraszona, bo przecież po takim wstępie należy spodziewać się tylko wyjątkowo złej informacji - opowiada pani Jola.
- Monika ciebie odnalazła - powiedział brat.
- Zesztywniałam, zbladłam, do oczu napłynęły mi łzy, w sercu poczułam ciepło - wspomina mama Moniki.

- Mąż zauważył, że dzieje się ze mną coś dziwnego i kiedy mu powiedziałam, jaką odebrałam wiadomość, on przytulił mnie tylko i powiedział, że to wspaniała informacja. - Teraz mogę umrzeć - wyszeptałam mu do ucha. A on odpowiedział:

- Nie, teraz dopiero normalnie zaczniesz żyć.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Już podczas wakacji pani Jola nawiązała kontakt telefoniczny z Moniką. Dzwoniły do siebie prawie codziennie. Druga córka informację o odnalezieniu siostry przyjęła z wielką radością. Bo zawsze marzyła o tym, by ją poznać. Mama opowiadała szczerze dzieciom urodzonym w małżeństwie o córce, którą utraciła w

Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi
archiwum rodzinne Od czasu odnalezienia mamy - Monika - spędza z nią każdą wolną chwilę. Były wspólnie na tegorocznych wakacjach, planują też wspólne święta w górach

młodości. W sierpniu pani Jola siedziała już w samolocie do Szwecji, w której mieszka Monika. Leciała z duszą na ramieniu. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Czy ta twarz 3-letniej dziewczynki z kucykami na głowie, którą miała w pamięci, da się rozpoznać w dorosłej kobiecie? Pytania kłębiły się w głowie, serce kołatało, pierwsze spojrzenie w oczy rozwiało jednak wszelkie wątpliwości.

- Padłyśmy sobie na lotnisku w ramiona, był płacz, było mnóstwo pocałunków, były słowa, na które czekałam całe życie „Witaj, mamo!” - opowiada pani Jola. - Spędziłam z córką tydzień. Rozmawiałyśmy całymi dniami. Ona chciała wiedzieć wszystko. Nie miała pretensji, nie obwiniała mnie o nic, chciała tylko znać prawdę. Powiedziałam jej, że zaszłam w ciążę, bo zostałam zgwałcona, a ona wtedy wyznała coś, o czym nie zapomnę do końca życia:

„Dziękuję ci mamo, że pozwoliłaś mi żyć”.

Teraz Monika ma dwie mamy: biologiczną i adopcyjną. Udało się już doprowadzić do spotkania we trójkę. Nie okazało się ono łatwe, bo było mnóstwo emocji.

- Podziękowałam tej kobiecie za to, że wychowała moje dziecko i powiedziałam, że nie mam zamiaru jej odbierać Moniki. Ona jest po prostu nasza - mówi pani Jola.

Mama i córka kochają zwierzęta, mają takie same ulubione dania, czytają te same książki (romansidła i kryminały) i obie uwielbiają oglądać komedie. Monika jest też świetnym cukiernikiem. Ale też i detektywem. Bo w odnalezieniu mamy w Polsce niewiele osób jej pomogło. A właśnie ta myśl kiełkowała w niej od czasu, gdy skończyła 18 lat. Od początku wiedziała, że polska lekarka i szwedzki przedsiębiorca nie są jej biologicznymi rodzicami. Wiele razy prosiła o dokumenty adopcyjne, ale mama nie za bardzo chciała je pokazać. Dopiero po śmierci taty wskazała miejsce, gdzie je może znaleźć i powiedziała, że jak Monika chce, niech szuka.

Monika po zakończeniu nieudanego małżeństwa i po zmianie pracy postanowiła działać. Przyjechała do Polski, jednak pamiętała tylko tyle, że pochodzi spod Poznania. Wynajęła prawnika, była w parafii, chodziła po sąsiadach. Po kilku wizytach udało jej ustalić, gdzie mieszkali jej dziadkowie. Poszła tam. Zapukała do sąsiadki. Traf chciał, że otworzyła jej drzwi pani Wanda, która pamiętała 15-letnią Jolę i jej córkę. Zgodziła się przekazać list z informacją od Moniki. I dała go jej wujkowi. To właśnie on zadzwonił do pani Joli na lotnisko z zaskakującą wiadomością.

- Tak naprawdę połączyła nas ta sąsiadka, która przekazała wiadomość. Odwiedziłyśmy ją wspólnie i podziękowałyśmy za to, że dała nam szansę na odnalezienie. Mogła przecież wyrzucić list, nic nie powiedzieć. A ona mnie pamiętała i rozpoznała w Monice cząstkę mnie - opowiada pani Jola.

Już po tym, gdy opadły emocje związane z odnalezieniem, przyszedł czas na szczegółowe przeglądanie dokumentów i składanie wszystkich informacji w całość. - Ja wciąż nie wiedziałam, dlaczego zabrano mi Monikę. Z jej dokumentów wynikało, że mogło dojść do adopcji, która bardziej była sprzedażą dziecka za granicę. Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym po zabraniu córki w domu pojawiły się nowe sprzęty, ubrania, dobre jedzenie. Mama powiedziała mi wtedy, że wygrali z ojcem pokaźną sumkę - wspomina pani Jola.

Przyszłość

Od czasu odnalezienia Monika jest częstym gościem w Polsce. Pani Jola z kolei odwiedza ją w Szwecji. Godzinami potrafią gadać przez telefon, a gdy wybiorą się wspólnie po zakupy, to siedzą tam tak długo, aż wszystkiego nie obejrzą, nie przymierzą i nie kupią. Mają kilka takich samych rzeczy, np. czerwone sukienki i kolczyki w hiszpańskim stylu.

Córka odnalazła matkę po 37 latach. Odbudowują zerwane więzi
archiwum rodzinne

Monika w tym roku skończyła 40 lat. Jej 39. urodziny hucznie świętowała w Polsce cała rodzina: rodzeństwo (siostra i brat), ciocie, wujkowie, no i mama z mężem. - Wszyscy ją kochają, bo ona jest dobrym człowiekiem. Jej się nie da nie lubić, ona wciąż się uśmiecha, ma pozytywną energię - mówi pani Jola, która wraz z córką spędziła tegoroczne wakacje. - Mam już plan na święta bożonarodzeniowe. Pojedziemy wszyscy w góry.

Cudowne odnalezienie to tylko jedna strona medalu tej całej historii. Istnieje też ta druga, mroczniejsza. Obie kobiety przez lata zmagały się z demonami przeszłości. Alkohol, który niszczył dom pani Joli, odbił się na jej życiu osobistym.

Z kolei życiem Moniki miotał brak czułości i tęsknota za czymś, co było - ale nie dało się tego nawet nazwać. Obie miały próby samobójcze, obie przeszły terapie, obie wiedziały, że gdzieś jest ktoś, kogo muszą odnaleźć, by żyć pełnią życia.

- Po terapii zrozumiałam, że ze wszystkiego można wyjść, że życie jest cudem i trzeba je doceniać. Rozmawiamy teraz z Moniką o tym, czy nie przeprowadziłaby się do Polski. Byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdyby zdecydowała się wrócić i znów być blisko mnie - mówi pani Jola.

- To byłby taki happy end tej całej historii.

Magdalena Baranowska-Szczepańska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.