Charon spod Śnieżki wozi stare psy na drugą stronę Styksu

Czytaj dalej
Fot. Maciej Sas
Maciej Sas

Charon spod Śnieżki wozi stare psy na drugą stronę Styksu

Maciej Sas

Co zrobić ze starym psem? Uśpić! Kupi się nowego. Te, które trafiły do Staruszkowa, mogą mówić o szczęściu: pójdą do psiego raju swoim tempem. A wcześniej zaznają ludzkiej miłości, która dotąd nie była im dana.

O Krystynie Seemayer i jej hospicjum dla psich staruszków nasłuchałem się od znajomych. Kiedy zadzwoniłem, by się umówić, zgodziła się bez wahania. Zastrzegła tylko, bym nie przyjeżdżał przed godziną 10 - wcześniej zajmuje się swoimi 40 staruszkami. Wtedy nie ma czasu na nic innego. - Potem jestem do dyspozycji i chętnie pogadam, bo o psach mogę rozmawiać bez końca - zapowiada.

Gospodyni wita mnie na ganku zielonego domku z napisem „Internacjonalny”. Jak wyjaśnia, jeszcze dwa lata temu prowadziła tu pensjonat. Ale 1 marca 2015 roku oficjalnie otworzyła hospicjum dla starych psów. Skąd taka rewolucja? - Miałam dosyć ludzi, zaczęli mnie wkurzać - wyjaśnia.

Miała wtedy 5 psów. Szalę goryczy przelała jedna kropla: pani, którą gościłam, mówiła, że ma w domu pieska, ale zrobiła awanturę, że znalazła jakieś psie kłaczki na obrusie. - Oddałam jej pieniądze i wyprosiłam, mówiąc: „Dość! Od dzisiaj nie ma pensjonatu” - opowiada. Od razu wsiadła do autobusu, pojechała do urzędu i wyrejestrowała pensjonat. A zaraz potem zaczęły się pojawiać psy.

Wychowana w psiej budzie

Postanowiła na miejscu opiekować się starymi, niechcianymi, schorowanymi, umierającymi. Jak mówi, jest bardzo podobna do swoich psich przyjaciół. - Dlatego te stare psy to moje dzieci, przyjaciele, rodzina - nie mam własnych potrzeb, żadnych wymagań. Zaznałam w życiu i luksusów, i strasznej biedy. Przeszłam bicie, poniewierkę, gwałt, głód, bezdomność. Teraz to miejsce mój świat, moja rodzina - słowa wyrzuca z siebie jak z karabinu. Na koniec dodaje, że musiała zająć się porzuconymi, starymi psami, bo przecież ją wychował... pies!

Kiedy widzi zdziwienie na mojej twarzy, szybko wyjaśnia: - Jako dziecko trafiłam do psiej budy. Moja matka poszła do kryminału, ojciec ruszył w siną dal, a babce przeszkadzałam, więc wrzuciła mnie do psiej budy. Aza, suka, z którą tam byłam, to był mój jedyny przyjaciel. Chociaż też mnie ugryzła, bo potraktowała mnie jako konkurentkę do michy - jadałam przecież z jej miski. Jak mnie stamtąd zabierano, musieli Azę zastrzelić, bo nie pozwoliła podejść do mnie - opowiada Krystyna Seemayer.

Siedzimy w wielkim pokoju otoczeni przez 9, może 10 psów. Większość z nich to seniorzy - niektóre poruszają się powoli, inne leżą na fotelach, gdzieś z boku psiak leży w pieluchomajtkach - ma sparaliżowane tylne łapki, ale poza tym jest zdrowy. I bardzo zainteresowany nowym człowiekiem - liczy na porcję pieszczot. Jest schludnie, choć biednie. Wszędzie wokół wiszą bombki i ozdoby typowo wigilijne. Dlaczego? - U mnie już trzeci rok taki wystrój wigilijny panuje. A w tamtym pokoju jest wielkanocny - żeby się nie pomylić - śmieje się pani Krystyna. - Właśnie się zastanawiam, jak to wszystko odkurzyć. Tu wisi 700 bombek, ale nie będę tego ściągać. Latem tam, na zewnątrz jest 30 stopni upał, a my tu mamy Wigilię - dodaje.

Kiedy wracam do pytań o jej pensjonariuszy, poważnieje. Mówi, że starych psów nikt nie chce - każdy woli mieć młodego, bo go ułoży, wychowa po swojemu. - Widziałam wiele razy, jak ludzie traktują starsze, chore osoby. Tak samo jest ze starymi psami - nikt ich nie chce. Ludzie boją się kosztów związanych z leczeniem. I tego, że takie psy szybko odejdą. Nie umieją się z tym pogodzić. Boją się śmierci, wszystkiego, co ma związek z cierpieniem - bo chorzy śmierdzą, brzydko wyglądają, umierają... Lepiej więc starego, chorego psa porzucić, czy uśpić. Ale kto dał nam prawo decydowania o życiu czy śmierci? - irytuje się nagle. Trudno się nie zgodzić...

Ze śmiercią za pan brat

Jak często jej przyjaciele odchodzą? Bardzo często. I pokazuje mi dwójkę, która właśnie, jak to określa, stoi nad krawędzią. - Ja się po prostu śmierci nie boję. Walczę z nią. Kłócę się o każde psie życie. Wyrywam kolejne dni i tygodnie dla nich. Chcę im w tym czasie dać to, czego być może nigdy nie miały albo z czego je ograbiono. Chcę im to oddać: pokazać, że człowiek to nie tylko bestia, ale też potrafi kochać- opowiada całą sobą. - Proszę je o to, żeby odeszły w ciszy, w spokoju. To moja powinność. Bo to jest hospicjum. Tutaj psy przyjeżdżają, by godnie odejść. Żeby się przygotować do swojej ostatniej drogi. Gdy już nadejdzie ta chwila, mówię im: „Idź, dziecko. Nie bój się - tam będzie lepiej. Ja dojdę do was potem, bo idę trochę wolniej niż wy”. Jestem takim psim Charonem, który cierpliwie przeprowadza je na drugą stronę Styksu. Tylko nie biorę opłaty za to. Cierpliwie przytulam je i mówię do nich, aż odejdą - opowiada.

Ile takich podróży na drugą stronę przeżyła? - Trudno zliczyć... Te, co przychodzą, są często w stanie agonalnym - bywa, że są u mnie godzinę. Taki Dziadzio Władzio był dwa dni w klinice, potem dwa dni u mnie - rano bawił się jeszcze w śniegu. Wołam go do jedzenia, a on już nie żył. Leżał nieruchomo w tym śniegu - opowiada. Jak często musi się zdecydować na eutanazję swoich przyjaciół. Przyznaje, że taką arcytrudną decyzję podejmuje często, ale nigdy gwałtownie, z dnia na dzień. Zawsze najpierw konsultuje się z zaprzyjaźnionymi lekarzami. - Korzystam z pomocy fantastycznych lekarzy z kliniki doktora Januszkiewicza w Jeleniej Górze i z Kowar - od doktora Rokosza - mówi.

Zostań na chwilę starym psem

Czego psi staruszek potrzebuje do życia? Przede wszystkim trzeba dać mu dużo, dużo czasu. Nigdy nie wolno niczego narzucać. - Trzeba czekać, aż sam przyjdzie i się otworzy. I nigdy nie wolno żądać więcej, niż on chce nam dać. Trzeba mu dać mnóstwo cierpliwości - zwłaszcza tym starszym. Nie można się domagać, by ciągle rzucał się na kolana, lizał nas przytulał - on często nie ma już siły na to - tłumaczy. - Ludzie chcą często dopasować psa za wszelką cenę do siebie, do swoich wygód: „Ty masz pasować do mnie, klęczeć przede mną, bo ja cię uratowałem” A gó..o prawda! To pies ciebie uratował, bo dał ci szansę, żebyś wreszcie zrobiła coś dobrego w życiu!

Jak dodaje, czasem dobrze jest postawić się w sytuacji psa, zacząć myśleć tak, jak on. - To nie jest trudne, bo one są w uczuciach proste - nie znają wyrafinowania, oszustwa. Jeśli pies czegoś nie chce, to pokazuje to - nie potrafi w sposób wysublimowany oszukiwać, knuć - wyjaśnia. Twierdzi też, że wiele się od swoich starych przyjaciół nauczyła - przede wszystkim cierpliwości. Z natury jest porywcza, impulsywna - wszystko ma być zrobione już, teraz! - A one mi mówią: „Hola, hola, my jesteśmy staruszkami, nie możemy tak gwałtownie. Wrzuć na luz!”

Słowa stają się spokojniejsze, gdy podchodzi do mnie wielka suczka, Sonia, pakując głowę pod ramię. - Ona jest niewidoma, ale też chce być głaskana. Niech pan sobie wyobrazi: właściciele tak ją bili po głowie, aż jej gałki oczne popękały! Żeby się jej pozbyć, wyrzucili ją w Poznaniu na ulicę, żeby ją auto zabiło - opowiada. Jak dodaje, mają szczęście tacy ludzie, że jej w ręce nie wpadli...

Ale Sonia, mimo swej ułomności, jest bardzo samodzielna: wszędzie porusza się sama, nawet na łąkę, która rozpościera się przed domem. Czasem w coś się wpakuje, ale jest ostrożna - nic złego sobie nie robi.

Psy ze Staruszkowa mają jedną świętość: zawsze muszą mieć pełną miskę. W przeciwnym wypadku stają się niespokojne. - To najważniejsze dla bitych, głodzonych, starych psów. Dlatego w ich pobliżu zawsze jest miska z karmą i z wodą - mówi pani Krystyna.

Imiona moich 40 przyjaciół

Czy pamięta imiona wszystkich swoich psów? Wiadomo - no co to za pytanie?! Szybko wymienia je, od razu dodając, który w jakim pokoju śpi (każdy z prawie 10 pokoi dawnego pensjonatu ma przyporządkowanych sobie pensjonariuszy). Ruszamy na obchód - pokazuje mi pokoje, przedstawia ich mieszkańców. Potem wypuszczamy psy na wybiegi. Każda grupa ma swój. Jak zostały podzielone? U góry są te, które nie mogą chodzić po schodach - mają wygodne wyjście bezpośrednio na taras i na ogród. Na dole jest drugi ogród dla „mikrusów”, jak nazywa pani Krystyna swoich najmniejszych podopiecznych. Jest jeszcze duży pokój z tarasem, w którym żyje wielka Daga - ma niewładne tylne łapy, więc na spacer wychodzić nie może.

Wszystkie mają swoje wygodne, ciepłe posłania. W każdym pokoju na półce stoją leki przeznaczone dla jego mieszkańców i pudełka z karmą. Pośrodku jest „centrum dowodzenia” - pomieszczenie gospodarcze z dwoma pralkami, suszarką do prania i stosem czystych posłań. - Rano najpierw daję wszystkim leki. Pierwsze dostają je mikrusy - te, z którymi śpię, a jest ich 9. Jednemu trzeba rozgnieść tabletkę, innemu wrzucić do pyska - są gorzkie, więc często trzeba to zrobić metodą. Dlatego zawsze mam pod ręką pasztet, żeby je przekupić. Zaraz po tym daję im jeść - relacjonuje swój poranek. - Potem lecę do Dagi, żeby otworzyć jej balkon - ma niedowład nóg tylnych. Nieraz nie zdąży... Potem zajmuję się psami na dole.

Koło 9 półgodzinna przerwa - „czas dla Krystyny”. Wtedy coś je i przegląda internet.

Później są zakupy i wizyta u weterynarza. Wolnego czasu nie miewa. Zresztą, nie potrzebuje go. Czasem wpadnie do niej jakiś zaprzyjaźniony psiarz, żeby pogadać. Wieczorami włącza telewizję. Ogląda kabarety, bo - jak mówi - poprawiają jej humor. Filmy, polityka, plotki? Nie interesują jej zupełnie. Już nie... A jeśli coś czyta, to tylko o psach.

Przyjaciele Staruszkowa

Jak to wszystko ogarnąć? Krystyna Seemayer przyznaje, że jej Staruszkowo nie przetrwałoby bez pomocy dobrych ludzi z całej Polski. - Jeśli ogłoszę w internecie, że mam problem, zawsze ktoś pomoże. Bez tego byłaby tragedia - przyznaje. Co jest najważniejsze? Żywność. Gdy jest jedzenie, z resztą można już sobie poradzić. Ale każda pomoc jest cenna. Jakby na zawołanie do drzwi pukają dwie uśmiechnięte kobiety - przywiozły torby z karmą. Panie Marta Nowocień i Danuta Polis z nieodległych Michałowic przyjeżdżają z darami raz na miesiąc. - Same mamy adoptowane, stare psy, ale jednego albo dwa. A tu jest ich 40. Wiemy, ile to wymaga wysiłku, więc staramy się pomagać Krystynie - mówi pani Marta.

Oczywiście, nie wszystkim w smak to, co robi Krystyna Seemayer. - Sąsiadka z boku chce sprzedać dom, ale nie wychodzi jej. Napisała donosy, że moje psy wyją, biegają samopas, są brudne, głodne, chore, nie mają opieki. Rozesłała skargi do wszystkich - wzdycha pani Krystyna. Mówi, że przeszła pozytywnie wszystkie kontrole i na razie nikt jej niczego nie zarzucił. - Burmistrz też mnie wspiera. Mówi, że dopóki tu jest, nie pozwoli mnie skrzywdzić. Ale takie rzeczy mnie dobijają. Przecież moje psy nikogo nie ugryzły, nie zaatakowały, nigdy nie biegają samopas. Zawsze są pod kontrolą.

Czy ma jakieś marzenia? Ma, pewnie - jedno. - Chciałabym mieć maleńki domek i ogromny ogród, żeby psy miały gdzie biegać. Miałabym ich znacznie więcej - uśmiecha się. - Ten dom nie jest mój, a mojego męża, Austriaka. Ja mam go tylko w wieczystym użytkowaniu - tłumaczy. I dodaje, że uwielbia góry, w których żyje, choć sama pochodzi... znad morza, ze Szczecina. Z wykształcenia jest hotelarzem - skończyła wyższą szkołę zarządzania w Wiedniu, prowadziłam tam nawet wielki hotel. Ale potem postanowiła „zarabiać na siebie” i los przywiódł ją pod Śnieżkę.

Mnie nurtuje jeszcze jedno: co się stanie, gdy to pani Krystyna podąży kiedyś na drugą stronę Styksu? Mówi, że wszystko już dawno starannie przemyślała: ma nadzieję, że młodym psom uda się niebawem znaleźć dobre domy. A co ze staruszkami? - Żeby ich znowu zły los nie dopadł, w testamencie zaznaczyłam, że one po mojej śmierci mają być uśpione. Nie pozwolę, żeby na starość znowu doświadczyły okrucieństwa - brutalnie, ale szczerze wyjaśnia.

Na razie jednak to niepotrzebne. Musi przygotować posłania dla dwóch nowych pensjonariuszy, którzy dotrą do Staruszkowa koło soboty.

Maciej Sas

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.