Błagam, nie umieraj - wołałam w myślach do męża. - Nie usłyszał. Kopalnia mi go zabrała. [POSŁUCHAJ]

Czytaj dalej
Fot. Maciej Gapiński
Teresa Semik

Błagam, nie umieraj - wołałam w myślach do męża. - Nie usłyszał. Kopalnia mi go zabrała. [POSŁUCHAJ]

Teresa Semik

Górniczych wdów nikt nie lubi, bo nie dają się zbyć słowami, że taka to praca górnika, że czasem musi zginąć - mówi Ewa Nowak ze Stowarzyszenia Górniczych Wdów.

Po wypadku w kopalni Mysłowice-Wesoła lekarze siemianowickiej oparzeniówki najczęściej powtarzali: stan niektórych górników jest krytyczny, ale stabilny. Ewa Nowak nie potrafiła ze spokojem słuchać tych komunikatów. Stan krytyczny, ale stabilny. Przez dwa dni słyszała to samo od lekarzy, gdy jej mąż leżał w bytomskim szpitalu po wypadku w kopalni Zabrze-Bielszowice. Stan krytyczny, ale stabilny. Na trzeci dzień zmarł.

Czekanie jest najgorsze

Zawsze, gdy na kopalni giną górnicy, dopada ją tamten ból, strach i przerażenie. - Współczuję tym matkom, żonom, dzieciom, które liczą teraz na łaskę losu. Oby im sprzyjał - mówi. - To czekanie jest najgorsze. Wiem, przez co przechodzą, ile udręki przed nimi. A znów są te same zarzuty: górnicy ostrzegali przed katastrofą, ale nikt się o ich życie nie zatroszczył. Jakby to była jakaś gorsza kategoria ludzi.

[Kliknij i posłuchaj] Sztygar wytłumaczył, że w kopalni, niestety, jest tak, że jeżeli jest zaczęta praca, to wtedy się nie liczy, że musi być wykonana do końca. Ja rozumiem, ale ten czas był przekroczony. Zamiast sześciu było osiem godzin.

Gdy Ewa Nowak stała przy łóżku męża, szeptała: - Błagam, nie umieraj, nie teraz, niech Madzia zda maturę.
Marian Nowak, górnik przodowy, leżał nieprzytomny pod respiratorem. Nie powiedział już do niej ani jednego słowa.
- On się ugotował od tego gorąca, miał 41 stopni gorączki, tak mówił lekarz - przypomina z żalem. - Gdyby przeżył, byłby niesprawny, nieświadomy niczego. Niechby i tak, mogłabym się nim opiekować, byle tylko został z nami.

Minęło od tego czasu dziewięć lat, a wciąż nienawidzi kopalni Zabrze-Bielszowice, przez którą on stracił życie, a ona chęć do życia. Jeśli już musi jechać w tamtą stronę, wybiera trasę tak, by ominąć kopalnię z daleka. Od wspomnień uciec nie może.
Na centralnej ścianie jej zabrzańskiego mieszkania wisi górnicza szpada, symbol honoru i godności.

[Kliknij i posłuchaj] Górnicy to są tak jak wojskowi. Dostają zadanie i muszą je wykonać.

- Jakiż on był dumny, gdy dostał tę szablę, bo pracowników dołowych ten zaszczyt nie spotyka za często - przypomina. Odbierał ją w galowym mundurze i ciągle wracał do tej chwili. Ale trzy miesiące później już nie żył. Mundur Ewa Nowak przekazała zespołowi tanecznemu. Szabla będzie z nią zawsze.

Nie chowaj mnie w mundurze

Przepracował na dole 23 lata, a gdy go chowała, musiała zapłacić 1700 zł górniczej orkiestrze, by mu zagrała nad trumną. To był wdowi grosz, bo wraz z jego śmiercią straciła środki do życia. Nie pracowała, taka była umowa w jej rodzinie. Ona zajmuje się dzieckiem, bo wymaga ciągłej troski, a on zarobi na ich trójkę.

W domu górnika rozmawia się o śmierci. - Ewcia, jak kiedyś umrę, to mnie czasami nie chowaj w górniczym mundurze. Całe życie mam czarno pod ziemią, to nie chcę, żeby w trumnie było tak samo - mówił niby w żartach. Ale orkiestrę chciał mieć. - Ciężko pracowałem, to niech każdy widzi, kim byłem - tłumaczył.

- Wiedziałam, że ta orkiestra była dla niego ważna, więc zapłaciłam, żeby było uroczyście - wspomina Ewa Nowak i dodaje, że ta orkiestra to żaden gest, jak może się wydawać. - Mąż należał do kasy zapomogowo-pożyczkowej, ale wypisał się z niej po 20 latach, bo uznaliśmy, że i tak z pożyczek nie korzystamy. Tymczasem z tych pieniędzy zabierano złotówkę na orkiestrę górniczą. Wtedy to się nazywa, że gra nad trumną za darmo. Mąż nie płacił na tę kasę przez ostatnie trzy lata i to one zaważyły, że musiałam wyłożyć te 1700 zł.

Kawałek innego świata

Gdy się pobierali, nie bardzo wiedziała, co to znaczy praca pod ziemią. Wprawdzie co jakiś czas Polskę obiegają informacje, że w górnictwie doszło do śmiertelnego wypadku, ale jak człowiek nie dorastał tu, na Śląsku, niebezpieczeństwo nie wydaje się tak straszne. Śląsk to kawałek innego świata.

- Mąż mnie zapewniał: Ewunia, nawet jakby coś się stało, to z Madzią do końca życia jesteście zabezpieczone. I co? Państwo nas oszukało, zmieniło zasady.

Kliknij i posłuchaj opowieści

Przed 1999 rokiem dożywotnia renta przysługiwała wszystkim wdowom po górnikach, którzy zginęli w kopalniach. Po zmianie przepisów renta rodzinna przysługuje tylko tym wdowom, które w chwili śmierci męża skończyły 50 lat lub były niezdolne do pracy, albo wychowują dziecko. Ewa Nowak do tej grupy nie należała. Gdy została wdową, miała 43 lata, a Magda szczęśliwie odchorowała w dzieciństwie, co miała odchorować i była w klasie maturalnej.

Oboje pochodzili z wielodzietnych rodzin. Musieli sami mierzyć się z życiem. Ona z Wrocławia, on spod Radomska przyjechał na Śląsk za pracą i lepszym życiem. Zatrudnił się w hucie w Siemianowicach Śląskich, ale to górnictwo w latach 80. potrzebowało kolejnych rąk do pracy. Wybrał więc kopalnię, bo obiecywała mieszkanie. I dostał pokój z kuchnią. Mógł teraz zamieszkać z żoną i maleńką wtedy córką. - Całe nasze życie toczyło się na tym osiedlu górniczym. Cicho tu, zielono i kopalnia daleko - mówi Ewa Nowak. Po dziesięciu latach przeprowadzili się do dwupokojowego mieszkania, dwa bloki dalej. Do pokoju Madzi wstawili pianino, bo poszła do szkoły muzycznej.

Nie pozwolili go jej zobaczyć

Marian Nowak nie wyjechał na powierzchnię ze swoją poranną zmianą i nikt tego nie zauważył. Nieprzytomnego na chodniku znaleźli górnicy z drugiej zmiany. W ciemnościach wciąż paliła się jego lampka. Był piątek, 4 marca 2005 roku. Ona była w tym czasie w Katowicach na egzaminach, uczyła się zaocznie.
Bardzo chciała pracować. Dawno temu skończyła technikum gastronomiczne, ale w tym zawodzie jeszcze trudniej było dostać etat.

- Ewunia, to idź do szkoły górniczej, jakąś robotę ci później znajdę w kopalni - zachęcał małżonek. Wyjaśniał jej potem, co to jest spąg, ring. I tak została technikiem górnictwa podziemnego. Ciekawiło ją, jak tam jest, pod ziemią, jak pracuje kombajn. Teraz nie chce nawet o tym słyszeć, nie zjedzie na dół, za żadne skarby.
Prosto z tych egzaminów pędziła do Bytomia, do szpitala. Nawet nie pozwolili jej go zobaczyć.
- Nie teraz, musimy go najpierw ratować - usłyszała.

Na cud czeka się po cichu

Bez jedzenia, spania, bez słowa. Trzeciego dnia wczesnym rankiem przyjechała delegacja z kopalni, by wziąć jakieś potrzebne rzeczy dla męża. Spakowała im torbę, sama zamierzała jechać chwilę później, bo przecież wszyscy i tak nie wejdą do sali intensywnej terapii.

Delegacja zawróciła z drogi, bo ze szpitala przyszła wiadomość: Marian Nowak zmarł o 8.20. Do Nowaków podjechali z lekarzem, by pomógł, w razie potrzeby. Ewa zobaczyła ich przez okno. - Wiedziałam, że Marian umarł, bo po co wciąż mieli tę torbę dla niego - wspomina. - Dostałyśmy z Magdą po relanium na uspokojenie i to wszystko.
Przez tydzień nie mogły go pochować, bo najpierw musiała być sekcja zwłok. Potem pojawił się kłopot z aktem zgonu, w którym lekarz pomylił datę śmierci i trzeba było sądownie sprawę odkręcać. Czym przez ten czas zająć Magdę? - myślała, bo ona wciąż stawiała jej to samo pytanie: - Mamo, co teraz będzie?

- Teraz coś zagrasz tacie, po raz ostatni, mówię do niej - przypomina Ewa Nowak. - I ona przez ten cały tydzień ćwiczyła w domu Marsz Pogrzebowy Chopina. W czasie mszy żałobnej weszła na chór i zagrała cały ten swój ból. Łzy same kapały jak grochy, wszystkim. Ona też płakała, ale nie przestawała grać. Potem już nigdy nie wróciła do tego utworu.
Pożegnała się z ojcem wcześniej. Do kieszeni ubrania włożyła mu swoją fotografię, pukiel włosów i pieniążek na drogę.

- Przez pierwsze dwa lata przeżywałam śmierć męża co miesiąc, co trzy miesiące, w zależności od tego, jak sąd wyznaczał terminy rozpraw. Sądziłam się z kopalnią o uznanie, że mąż zginął w wypadku przy pracy, nie wyjechał przecież o własnych siłach. Byłam z córką na każdej rozprawie, taką miałam żałobę - mówi Ewa Nowak.
Słuchała o jego pracy ponad miarę, w skrajnych warunkach, ale to nie był wypadek, upierała się nadal kopalnia. Zeznawało kilkunastu świadków, którzy z nim pracowali i którzy go odnaleźli nieprzytomnego na chodniku. Mówili, że prawie umierał, był nieprzytomny i tylko charczał.

[Kliknij i posłuchaj] Wiadomo, że kopalnia twierdziła, że wszystko było zachowane, wszystko według BHP, gdzie później koledzy przychodzili, mówili mi, że, niestety, nie było zachowane

Przed tym wypadkiem Marian Nowak przebywał na dłuższym zwolnieniu lekarskim. Rwa kulszowa, o którą nietrudno przy tak intensywnym wysiłku fizycznym. Wykorzystał jeszcze 50 dni zaległego urlopu, przeszedł pomyślnie badania okresowe i wrócił do pracy. Do tej swojej żywicielki, jak czule mówił o kopalni. Dwa tygodnie później stracił przytomność i życie.
Z procesu Ewa Nowak wie, że pracował w górnej komorze na nowej ścianie, gdzie nie było wentylacji. Miał pracować w tych warunkach sześć godzin, a pracował osiem. Nie należał do tych, którzy się skarżą, buntują. Za bramą kopalni pełno było chętnych, żeby zająć jego miejsce. Zaciskał więc zęby i fedrował dalej. - Ewunia, gdybym nie miał rodziny, to bym może protestował - powtarzał pogodzony z losem.

Górnicy pracują pod presją, jak w wojsku. Zlecone zadania trzeba wykonać, choćby nie wiem, co. Pod ziemią nie wszystko da się przewidzieć. Niczego jednak nie da się oszukać.

[Kliknij i posłuchaj] To była ściana dopiero co otwarta, nie miała wentylacji ta ściana. Nie były pewne rzeczy tam zabezpieczone.

- Jak przestrzegasz zasad BHP, to spada wydajność. Łamanie standardów staje się więc normą. Ludzi się nie szanuje, bo jak nie ci, to przyjdą innych. Czy teraz w kopalni Mysłowice-Wesoła było inaczej? - pyta Ewa Nowak. - Mnie w górnictwie już nic nie zdziwi, nie uwierzę w żaden przypadek.

Wdowa wdowie nierówna

Kiedy Marian Nowak poczuł się źle z powodu tego gorąca? Nie wiadomo. Ruszył chodnikiem w stronę wagoników, które miały go zawieźć dalej, do wyjścia. Do pokonania miał jakieś dwa kilometry, pod górę. Co myślał? - Na pewno nie chciał nas tak zostawić - zastanawia się pani Ewa. Cieszył się, że Magda idzie na studia, że za dwa miesiące zdaje maturę. Dwa lata zabrakło mu do emerytury. Wtedy żyliby bezpiecznie i szczęśliwie. A tak rentę po tacie dostała tylko córka Magda, wdowa - nic.
Kopalnia utrzymywała, że pewnie chorował, dlatego zasłabł, bo z jej strony nie było uchybień. Inni są winni, zwłaszcza lekarz, który stwierdził w czasie badań okresowych, że Marian Nowak jest zdrowy i może wrócić do pracy pod ziemią. Nie ma przeciwwskazań, by harował na ścianie, jak dotąd.

Po dwóch latach sąd przyznał rację wdowie, to był wypadek przy pracy. - Do dziś nie wiem jednak, na co umarł mój mąż, tyle było wersji tego zdarzenia - dodaje.

[Kliknij i posłuchaj] Więc jeżeli na górnej półce mój mąż pracował, tam nie było dopływu świeżego powietrza, tylko cały czas było to powietrze zużyte. Później przez dwa kilometry przeszedł, gdzie nie było wentylacji, więc ten organizm po prostu już nie wytrzymał. Jak doszedł do tego, po prostu padł, a kopalnia twierdziła, że spełniła wszystkie warunki BHP.

Ewa Nowak kolejnych sześć lat sądziła się o rentę wyrównawczą. Gdy już w sądzie wygrała wszystko, co jej się prawem należało, pojechała na kopalnię, by się przypomnieć. Kopalnia wolała o niej zapomnieć. Jak górnik zginie przy pracy, wdowie należy się odprawa pośmiertna w wysokości piętnastu pensji. A jej kopalnia wypłaciła pięć.

Wdowa wdowie górniczej nierówna. Gdy pod ziemią umiera jeden górnik nie ma premiera i okolicznych polityków, nie ma powszechnego współczucia, zbiórki pieniędzy dla ofiar. - Nie było u mnie nawet psychologa - przypomina pani Ewa. Poprosiła opiekę społeczną o dofinansowanie do mieszkania, bo ciężko, wciąż nie ma pracy, żadnych świadczeń socjalnych. Magda, studenta filologii polskiej we Wrocławiu potrzebowała tej swojej renty na naukę. Nie chciała być ciężarem dla dziecka.

- Okazało się wtedy, że w Polsce lepiej być pijakiem, chodzić w podartych butach i nic nie mieć w mieszkaniu. "Pani ma wszystko", usłyszałam od przedstawicielki MOPS-u, pralkę lodówkę, meble. No mam, bo byliśmy normalną rodziną, dbaliśmy o dom a nie o wódkę - złości się Ewa Nowak. - Pani z MOPS-u pouczyła mnie jeszcze, że jak córka nie będzie chciała podzielić się ze mną swoją rentą, mam ją podać do sądu.

Uważa, że państwo ją oszukało i okradło. Nie dopłacało do żłobka dla jej córki, ani do przedszkola. Nie korzystała ze zwolnień lekarskich. Mąż przez 30 lat odprowadzał składki na emeryturę, najpierw w hucie, potem w kopalni. - Dlaczego mam teraz być bez środków do życia? - pyta.

[Kliknij i posłuchaj] Uważam, że państwo nas okradło. Chce się dorobić na wdowim groszu. To jest po prostu chore.

Skończyła w urzędzie pracy kilka kursów: stylizacji, komputerowy, BHP, nawet kurs poszukiwania pracy. I nic. Kto przyjmie do pracy kobietę po pięćdziesiątce, bez stażu, do tego leczącą się onkologicznie?
Córka Magda po studiach podyplomowych jest w policji. Przejęła po tacie obowiązki głowy rodziny. - Mam dobre dziecko. Są wdowy, których dzieci po osiągnięciu pełnoletniości biorą swoją rentę i wyprowadzają się z domu. I te kobiety nie mają nawet na chleb - dodaje.

Walczą dalej

Nie jest ich dużo, około 60 w całym kraju. Ich mężowie zatrudnili się w kopalniach w czasie obowiązywania wcześniejszej ustawy, a ona dawała wdowom górniczym dożywotnie świadczenia. Uważają, że ta zasada powinna obowiązywać. Po tragedii w kopalni Wujek-Śląsk w 2009 roku, wróciła ich sprawa do publicznej debaty. Wtedy, na skutek wybuchu metanu, śmierć poniosło 20 górników. Ewa Nowak nie ukrywa, że skorzystały na tej atmosferze powszechnego przygnębienia. Premier Donald Tusk przyznał dożywotnie renty specjalne (1300 zł brutto) 42 wdowom pozbawionym świadczeń w wyniku zmian przepisów w 1999 roku. Kolejnych 15 wdów czeka na tę łaskę.

Walczą dalej w Stowarzyszeniu Górniczych Wdów. Biuro mieści się w zabrzańskim mieszkaniu Ewy Nowak. Tu spływa korespondencja. Czekają od pół roku na reakcję ministra pracy i polityki społecznej Władysława Kosiniak-Kamysza. Zabiegają o spotkanie z premier Ewą Kopacz. Nie tracą nadziei, choć kolejne projekty zmian w przepisach zostały odrzucone. - Rząd nie chce zmian, bo uważa, że nie możemy być traktowane lepiej niż wdowy po pracownikach budowlanych czy po kierowcach, a oni też często giną w wypadkach przy pracy. Tylko że te wdowy nigdy takich uprawnień nie miały, a nam je odebrano - tłumaczy Ewa Nowak.

Mogą otrzymać preferencyjny kredyt na rozwinięcie biznesu. Zaryzykowało kilka z młodszego pokolenia. Jedna rozwinęła sklep, druga firmę pogrzebową. Fundacja Rodzin Górniczych zaopiekowała się już 5 tysiącami domów, z których zginęli górnicy lub zostali inwalidami, albo dopadło ich inne nieszczęście.

Teresa Semik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.