Adam Willma

Amorek na ziemskim padole

Zagajewski nie przywiązywał znaczenia do dóbr materialnych. Mieszkał w nieogrzewanym domu, a jedynym źródłem ciepła zimą były dla niego ukochane psy Fot. Daniel Pach Zagajewski nie przywiązywał znaczenia do dóbr materialnych. Mieszkał w nieogrzewanym domu, a jedynym źródłem ciepła zimą były dla niego ukochane psy.
Adam Willma

Są częścią legendy wielkiego rzeźbiarza. Ich zdjęcia ze Stanisławem Zagajewskim trafiły do albumów, ale medialna sława to za mało, żeby znaleźć dom. Amorek i Bryś dożywają swoich dni w schronisku.

Sześcioletni Bryś w schronisku dostał numer 6660, Amorek (miał już wówczas 9 lat) ma kartę z numerem 6659. Był zimny i mokry kwiecień 2008 roku, kiedy zmarł ich pan.

Perełka przy głowie

Wielki tłum zszedł się na pogrzeb do włocławskiej katedry, a później na cmentarz. Na grobie Stanisława Zagajewskiego stanął nieco kiczowaty nagrobek. Bogaty - z włoskiego piaskowca i marmuru.

- Dziwne zestawienie cmentarnego patosu i prawdziwego życia - śmieje się fotoreporter, Daniel Pach, który uwiecznił na zdjęciach wiele scen z życia rzeźbiarza. - Z tymi psami pan Stasiu robił codzienny obchód po śmietnikach. Szukał głównie drobiazgów, z których później robił kwiaty do swoich ołtarzy - kapsli, drucików, świecidełek.

Historia psów w życiu Zagajewskiego pojawia się nagle: - Bo na początku pan Stanisław miał koty. Później jakoś z kotami się skończyło i pojawiły się psy. A gdy się pojawiły, były już u niego zawsze - opowiada Krystyna Kotula z włocławskiego muzeum, która przez lata zajmowała się twórczością rzeźbiarza.

To były na ogół małe kundelki w białe w łaty. Żyły sobie z Zagajewskim według swojego uznania, więc po czasie pojawiały się szczeniaki i we Włocławku mówiło się nawet o odrębnej rasie zagajewszczaków.

Nigdy na smyczy, zawsze swobodnie. I zawsze była w tym stadzie jednak Perełka - ulubienica.

- Perełek było kilka, ale w pamięci utkwiła mi ta jedna - wspomina Krystyna Kotula. To była chyba suczka „z dobrego domu”, bo była bardzo dobrze ułożona. Kontrastowała z innymi. Pozostałe to były znajdy, którym pan Stanisław niczego nie narzucał, więc rządziły się psimi prawami. Perełka była wyróżniona - psy spały z Zagajewskim, ale ona jedna spała zawsze przy głowie.

Z psami Zagajewski dzielił się tym, co miał:

Gdy przynoszono mu zupę, wyjmował im łyżką to, co gęste, a sam wypijał wodniste resztki

- zapamiętała Krystyna Kotula.

Legowisko z Peweksu

Osobnym rozdziałem był udział psów w życiu artystycznym. Pan Stanisław zastrzegał się, że bez nich nie pojedzie na wernisaże. Po włocławskiej wystawie „Ołtarzy” w 1983 roku, dzieła Zagajewskiego zaprezentowano w Warszawie. Zagajewski jak zwykle chciał zabrać swoje stadko. Po długich negocjacjach zgodził się, żeby pojechał tylko jeden. Cała ekipa z Włocławka wsiadła do muzealnego robura. To była długa podróż, bo co jakiś czas trzeba było psa wypuszczać i poić. Cała elegancka Warszawa przyszła na wernisaż pod krawatem, imprezę otworzył minister kultury, a ku zgrozie sprzątaczek po muzealnych parkietach ganiała podwórkowa Perełka.

Krystyna Kotula: - Kiedyś pan Stanisław przyszedł do muzeum ze swoimi zwierzakami. To był czas obowiązkowych kapci muzealnych, więc taka wizyta budziła grozę. Pierwsze, co zrobił Zagajewski, to zdjął sweter i położył go na podłodze, żeby zrobić legowisko dla psów. Co ciekawe, ten sweter podarowała mu nasza koleżanka. Kupiła go za dolary w Peweksie!

Wózek dla staruszka

Któregoś razu, w drodze na wystawę we Włocławku psy zaczęły wymiotować i zabrudziły samochód. Próbowano Zagajewskiemu wyperswadować zabieranie zwierząt na oficjalne imprezy. Na próżno - na kolejną, z okazji Dnia Działacza Kultury, przyszedł piechotą otoczony psami.

- Trzeba je było odwieźć, ale pracownicy domu kultury nie mogli ich wyłapać, bo uciekały i chowały się pod samochodami - mówi Krystyna Kotula.

Z czasem sfora Zagajewskiego zaczęła być problemem, bo ludzie podrzucali rzeźbiarzowi niechciane szczeniaki. Do grona małych kundelków dołączyły duże, czasem dość agresywne psy, których Zagajewski nie miał serca odrzucać. Cała ta dziwaczna menażeria krążyła po Włocławku. W centralnym miejscu pan Staś z dziecięcym wózkiem. W wózku, obok znalezisk, było zwykle miejsce dla najstarszego psa albo dla szczennej suki.

Psotniki budzą psy

- Wchodziło się do Zagajewskiego i przez pierwszych kilka minut nic nie było słychać, bo cała zgraja szczekała - zapamiętał Daniel Pach. - A później byle odgłos za oknem znowu uruchamiał tę psią lawinę. Każdy musiał swoje odszczekać.

Zagajewski przywykł do tego harmidru. O zamieszanie obwiniał głównie szczury: - Ze szczurów to straszne psotniki. Jak człowiek nie da im jeść, to gryzą rzeźby. A jak się je nakarmi, to harcują w nocy i budzą psy.

Po przymusowym remoncie domu Zagajewskiego (sąsiedzi nie mogli znieść szczurów), gdy z wnętrza zniknęły sterty śmieci i piramidy rzeźb, zabrano do schroniska wszystkie podrzutki. Pozostała tylko najbliższa psia ekipa. Perełka odeszła jeszcze przed śmiercią rzeźbiarza. Pozostały Amorek i Bryś.

Zagajewski nie przywiązywał znaczenia do dóbr materialnych. Mieszkał w nieogrzewanym domu, a jedynym źródłem ciepła zimą były dla niego ukochane psy
Adam Willma Amorek (z lewej) już nie słyszy i ledwie widzi. Bryś jest w lepszej kondycji. Od ośmiu lat dzielą ze sobą boks w schronisku.

Starszy człowiek, starszy pies

Zagajewski nie miał rodziny. Jako dziecko znaleziony został pod jednym z warszawskich kościołów i wychował się u sióstr zakonnych. Jedynym spadkobiercą była więc gmina. Spadkobierca zobowiązany jest do zatroszczenia się o los zwierząt, więc psy powędrowały do gminnego schroniska. Amor i Bryś znalazły miejsce w jednym boksie, w pawilonie, śpią na jednym legowisku.

Włocławskie schronisko od 8 lat nie może znaleźć chętnych do adopcji, choć zdjęcia psów i informacje o nich wielokrotnie umieszczano w internecie: - To są dwa psy, w takich wypadkach trudniej znaleźć chętnych do adopcji, ale jeden bez drugiego nie może żyć, więc postanowiliśmy, że nie będziemy ich rozdzielać - przyznaje Iwona Rybińska z włocławskiego schroniska. - Takie zwierzęta są nieatrakcyjne, a na dodatek droższe w utrzymaniu, bo chorują. Ogłaszaliśmy, przypominaliśmy ich historię, ale nie znalazł się chętny.

Problemem jest też wolność, do której przywykły Amorek i Bryś: - Nie potrafią chodzić na smyczy, spacerują samodzielnie. Odnalazłyby się w domku jednorodzinnym z duża działką. Ze względu na wiek i dolegliwości powinny już spać zimą w pomieszczeniu.

Samotność psa po osieroceniu przez właściciela można porównać do tej ludzkiej - nie ma nie tylko mojego pana, ale i mojego domu, mojego krzesła, łóżka.

- Znacznie łatwiej przeżyć ten stan młodym psom oraz takim, które w młodszym wieku zaznały już poniewierki - twierdzi Bożena Rewald, psycholog zwierząt z Bydgoszczy.

Psy starsze często popadają w depresję. - Dlatego apelujemy, żeby do adopcji psa nie podchodzić egoistycznie podkreśla Izabela Szolginia. - Jeśli starsza osoba bierze sobie szczeniaka, powinna liczyć się z wielkim cierpieniem swojego psa po śmierci właściciela. Zalecamy więc osobom adopcję psów dorosłych. Co do Brysia i Amorka, koledzy z Włocławka podjęli na pewno dobrą decyzje nie rozdzielając psów. Psy, które wychowały się razem, są ze sobą silnie związane emocjonalnie.

Również życie w sforze nie jest łatwe dla staruszków: - Wśród psów, które żyją w grupie, obowiązują twarde prawa - wyjaśnia Monika Kolasińska, prezes fundacji Ostatnia Przystań, która prowadzi hospicjum dla psów we Wtelnie. - Stary pies często nie jest przez młodsze dopuszczany do jedzenia, a czasem wręcz bywa gryziony. To jest prawo natury, w którym liczą się zdrowi i silni.

Znajdą dom?

Być może jednak historia Brysia i Amorka skończy się szczęśliwie. - Zafascynowała mnie postać pana Zagajewskiego - przyznaje Monika Kolasińska. - Już dzwoniliśmy do Włocławka i zrobimy wszystko, żeby Bryś i Amorek znalazły dom.

Adam Willma

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.