100 lat temu na Pomorzu. Najpierw nasze wojsko serdecznie witali, a potem je... przeklinali

Czytaj dalej
Fot. NAC
Krzysztof Błażejewski

100 lat temu na Pomorzu. Najpierw nasze wojsko serdecznie witali, a potem je... przeklinali

Krzysztof Błażejewski

Powrót Pomorza do Polski w 1920 roku przebiegał w atmosferze niesłychanego entuzjazmu, a nawet euforii. Kiedy jednak fala pierwszych emocji opadła i doszło do wspólnego z przybyłymi tu Polakami z innych zaborów budowania nowej rzeczywistości, radość autochtonów zamieniła się najpierw w zaskoczenie i zdziwienie, a potem w niechęć i złość.

Sto lat temu, 10 lutego 1920 roku w Pucku odbyły się tzw. zaślubiny Polski z morzem, kończące prawie miesięczny okres stopniowego przejmowania ziem Pomorza z rąk niemieckich według ustaleń traktatu wersalskiego. Rozpoczęło się tak upragnione przez polskich mieszkańców Pomorza życie we własnym kraju, w swojej wytęsknionej i wymarzonej ojczyźnie. Ku powszechnemu zaskoczeniu, od pierwszych dni dochodziło jednak do konfliktów na różnym tle między autochtonami i przybyszami. Ci pierwsi wychowani byli w zdyscyplinowanym, uporządkowanym społeczeństwie pruskim. Drudzy, pochodzący przeważnie z ziem dawnego zaboru rosyjskiego, reprezentowali sobą zupełnie inne postawy i wartości. Było to swoiste zderzenie dwóch światów - wschodu i zachodu - które niczego dobrego przynieść nie mogło.

Ku powszechnemu zaskoczeniu, od pierwszych dni dochodziło jednak do konfliktów na różnym tle między autochtonami i przybyszami.

Jak to zderzenie dwóch kultur i postaw przebiegało? Szczegółowe raporty i opisy sytuacji znajdują się w opasłych teczkach dokumentów dawnego Urzędu Wojewódzkiego Pomorskiego w Toruniu, przechowywanych obecnie w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy.

Wybryki wojska

„Ludność polska, która wkraczające wojska polskie z radością i entuzjazmem witała i chętnie wszelkie możliwe ofiary ponosiła, jest dziś wobec wojska wprost wrogo usposobiona i to na skutek ciągłych wybryków wojska” - tak już 12 kwietnia 1920 roku pisał starosta tczewski, Maksymilian Arczyński. „Gdyby dziś w powiecie tczewskim miało przyjść do głosowania (plebiscytu), byłby wynik dla Polski klęską straszną”. Pismo opatrzone klauzulami „Tajne” i „Pilne” wpłynęło do dowództwa okręgu wojskowego w Grudziądzu 20 kwietnia.

Takich i podobnych raportów do dowództwa wojsk w Grudziądzu, do władz wojewódzkich w Toruniu, a nawet do Sejmu w Warszawie z Pomorza płynął prawdziwy strumień.

„Oficerowie garnizonu tutejszego poprzez urządzanie zabaw prywatnych w hotelu i tańcówek w czasie postu i przez jawne oprowadzanie się po ulicach miasta z ulicznicami ignorują po prostu etykę przyzwoitości.

Oto kolejny list: „Oficerowie garnizonu tutejszego poprzez urządzanie zabaw prywatnych w hotelu i tańcówek w czasie postu i przez jawne oprowadzanie się po ulicach miasta z ulicznicami ignorują po prostu etykę przyzwoitości. W kwaterach prywatnych jest zachowanie się niektórych pp. oficerów wprost skandaliczne (...) Rekwizycja samochodów z ulicy jest przez wojsko na porządku dziennym.”

Jak wynikało z obszernego meldunku, miejscowym urzędnikom, przemysłowcom i zwykłym mieszkańcom wojsko rekwirowało nie tylko samochody, ale i furmanki przeznaczone do osobistego użytku, zboże, bydło i świnie, a także meble oraz urządzenia domowe, często jako argumentu używając... broni, której użyciem grożono.

„My wam pokażemy, Szwaby!”

Kiedy jedna z kwater oficerskich w prywatnym domu została doszczętnie ogołocona i zniszczona, na zwróconą uwagę i żądanie odszkodowania oficer miał odpowiedzieć: „My wam tutaj pokażemy, Szwaby! Będziemy tak czynili, jak wojska niemieckie w Galicji i Kongresówce sobie postępowały”. A w odpowiedzi na słowa, że „tu jest przecież Polska”, skarżący dowiedział się, że w każdej chwili może zostać aresztowany.

Nastepny list: „Na usposobienie ludności wpłynęło niekorzystnie zachowanie się wojska, szwoleżerów i ułanów krechowieckich. Niesłychane hulatyki i rekwizycja bezwzględna uprzykrzyły się ludności. W hotelu w Kościerzy-nie, u Kaszuby-Polaka, poczyniło wojsko za kilkanaście tysięcy marek szkody. Pijani żołnierze tupali nogami po fortepianie, wlewali doń piwo, odrywali futryny od drzwi, a gospodarza protestującego (...) aresztowano i pod bagnetem odstawiono na odwach. Wniosek o odszkodowanie pozostał bez echa”.

Oburzeni i rozgoryczeni

A tak brzmiała skarga starosty toruńskiego, Moszczyńskiego, skierowana do wojewody: „Dochodzą nas skargi, że wojsko polskie rozlokowane na Pomorzu postępowaniem swem nieprawidłowem, częściowo nawet w najwyższem stopniu karygodnem utrudnia aprowizację kraju. Postępowanie wojsk polskich na Pomorzu w ogóle, jego swawola i wybryki wobec ludności cywilnej tego rodzaju, że ludność polska jest szalenie oburzona i rozgoryczona.”

To właśnie Pomorzanie mieli zapłacić za powstanie odrodzonej Polski cenę najwyższą.

Mieszkańcy Pomorza nie zdawali sobie wcześniej sprawy, że stworzony w ich wyobraźni mit o wolnej Polsce musiał brutalnie zderzyć się z rzeczywistością. Że przychodziła do nich w osobach oficerów, żołnierzy i urzędników Rzeczpospolita oddzielona od nich do niedawna kordonem granicznym i ponad stuleciem izolacji społecznej. Rzeczpospolita kształtowana na modłę wschodnią, skażona samowolą i anarchią, pełna wewnętrznych konfliktów, niechęci i niezrozumienia ludzi z różnych regionów, różnej wiary i różnego poziomu życia. To właśnie Pomorzanie mieli zapłacić za powstanie odrodzonej Polski cenę najwyższą. Cenę w postaci strat mienia i wartości zaoszczędzonej gotówki, cenę obniżki poziomu życia, zachwiania zasad moralnych i ładu politycznego, który został im wprawdzie przez Niemców narzucony, ale też i w pełni zaakceptowany.

„Tu też jest Polska...”

8 lipca 1920 roku cały Sejm poruszyło wystąpienie posła Izydora Brejskiego, brata późniejszego wojewody pomorskiego, Jana, który tak mówił o wydarzeniach na Pomorzu w pierwszych miesiącach po powrocie do Polski: „Cała ludność witała wojsko polskie z największym entuzjazmem, ale wkrótce nastąpiło przykre przebudzenie. Zaczęto usuwać nielicznych oficerów Pomorzan, który znali stosunki i duszę ludu i przysyłać oficerów z innych dzielnic. Ci postępują butnie, jak dawniej oficerowie niemieccy, lekceważą ludność miejscową i szydzą z niej, że nie umie mówić poprawnie po polsku. (...) Żądamy - mówił Brejski - by nasze Pomorze traktowano nie jak dawne Dzikie Pola (…), aby liczono się z istnieniem ludności polskiej, kulturalnej i pracowitej”. Wsparł go ksiądz Feliks Bolt, mieszkaniec Pomorza, który powiedział: „Ideał polski na Pomorzu najbardziej obniżył żołnierz, który do nas przyszedł...”

„Miljony, jeśli nie miljardy”

Tego samego dnia poruszeni tą mową posłowie jednogłośnie powołali specjalną sejmową komisję, która miała zbadać sytuację na Pomorzu na miejscu. Niestety, jej wyniki nigdy nie zostały opublikowane ani przedstawione na sejmowym forum. Odłożono je ad acta.

Tymczasem według ustaleń tej sejmowej komisji, zrównanie marki niemieckiej z marką polską zrujnowało doszczętnie całą ludność Pomorza, a „paskarze warszawscy, cywilni i wojskowi, ogołocili kraj literalnie ze wszystkich artykułów pierwszej potrzeby (…) Po lewej stronie Wisły, zwłaszcza w północnych powiatach rozgoryczenie, niechęć i wprost wrogie stanowisko do Państwa dosięga punktu kulminacyjnego (…) Rolnictwo, przemysł straciły setki miljonów, jeśli nie miljardy przez zrównanie marki polskiej z niemiecką”.

Zrównanie marki niemieckiej z marką polską zrujnowało doszczętnie całą ludność Pomorza.

W raporcie wymieniano nieprawne rekwizycje mienia i zapasów żywności bez pokwitowań i pod groźbą użycia broni, nadużycia przy rewizjach, niewypełnianie zobowiązań pieniężnych za rekwirowane lub dostarczane towary na zamówienie, rekwirowanie kwater łącznie z usuwaniem mieszkańców w nocy, wynajmowanie kwater dla personelu żeńskiego w celu sprowadzania prostytutek, „wybryki niemoralne” w kwaterach, nocne pijaństwa na ulicach i w lokalach z podejrzanymi kobietami, nadmierne płace dla stenotypistek, sprowadzanych często z Warszawy, rezerwowanie przedziałów w pociągach dla oficerów (często na wyrost, bo pozostawały puste; bywało, że jechały w nich kobiety, a cywile byli z nich bezwzględnie usuwani nawet, gdy były tam wolne miejsca), nadużywanie telefonów i automobili do spraw prywatnych, niszczenie łąk, pól i ogrodów przez wypas koni, etc., etc.

„Rządy soldateski”

Prace komisji w niewielkim tylko stopniu zmieniły rzeczywistość. Jeszcze w październiku 1920 roku Urząd Osadniczy wystosował do Sejmu specjalny memoriał w sprawie Pomorza. Jak wynikało z odbytej wizytacji, „w powiatach zamieszkałych przez ludność kaszubską, gdyby miało tam dojść do plebiscytu, 75 proc. opowiedziałoby się za rządami niemieckimi. Przyczyną jest swawola wojska polskiego”. Co prawda informowano, że nastąpiła zmiana na korzyść, bo wielu „obcych” oficerów i urzędników z innych dzielnic Polski odesłano do domów, zastępując ich ludźmi miejscowymi, niemniej sytuacja dalej była zła.

Wiemy, że nie tylko żołnierze, ale także oficerowie o instynktach zupełnie prymitywnych upatrzyli rozwój kultury polskiej na Pomorzu w szerzeniu publicznego nierządu, w rozpasaniu i negliżowaniu wszelkich praw cywilnych.

Stopniowo wszystko jakoś się „dotarło”, ale złe wrażenie pozostało na długo. Jan Karnowski, komendant pomorskiej policji tak pisał w 1922 roku: „Rządy wojskowych były haniebne, równające się rządom soldateski w podbitym kraju. Wiemy, że nie tylko żołnierze, ale także oficerowie o instynktach zupełnie prymitywnych upatrzyli rozwój kultury polskiej na Pomorzu w szerzeniu publicznego nierządu, w rozpasaniu i negliżowaniu wszelkich praw cywilnych. Powiaty nasze graniczne od czasów wojen szwedzkich tak ciężkich chwil nie przechodziły, jak pod opieką strzelców granicznych”.

Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.