Wrocławianin wygrał z palaczami! To sukces. Ogromny sukces

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Katarzyna Kaczorowska

Wrocławianin wygrał z palaczami! To sukces. Ogromny sukces

Katarzyna Kaczorowska

Wypowiedział w Polsce wojnę rakowi płuc. Wymyślił Dzień bez Papierosa i skutecznie oduczył Polaków palenia. Profesor Witold Zatoński opowiada o tym, jak medycyna odkryła związek między trucizną a chorobą.

W Polsce jest 9 milionów palaczy. To dużo?
Jest o milion mniej, czyli 8. Ale kiedy wiele lat temu wyjeżdżałem z Wrocławia do Warszawy, do Instytutu Onkologii, w Polsce palili wszyscy. Szacowano, że pali 15-16 mln Polaków.

Lekarze też?
Przecież mówię, że wszyscy; no prawie. Profesor Hugon Kowarzyk, wybitny polski fizjopatolog, w czasie wykładu popiół strzepywał sobie na głowę. U profesora Antoniego Falkiewicza, ojca polskiej powojennej interny, na odprawach w pokoju asystentów w II Klinice Chorób Wewnętrznych wrocławskiej Akademii Medycznej można było się udusić. On zresztą też palił, do czasu.

A Pan?
Nigdy. Palenie zawsze miało dla mnie stygmat czegoś złego. Nasza mama - było nas trzech chłopców, potem z jej ręki lekarzy - miała gruźlicę. Oczywiście leczyła się, a jednym z podstawowych zaleceń lekarzy było rzucenie palenia. W efekcie ojciec rzucił, myśmy nie zaczęli, a mama paliła do końca życia i niewątpliwie umarła co najmniej 10 lat wcześniej przez papierosy. Ale to też nie było powodem mojego zainteresowania…

To dlaczego wytoczył Pan tę armatę przeciwko palaczom?
Zaraz pani powiem dlaczego, cierpliwości. Ja bym zaczął od tego, że we Wrocławiu, wtedy niemieckim Breslau, ponad 100 lat temu pracował naukowo facet, który nazywał się Paul Ehrlich. Dla mnie to jeden z najmądrzejszych jegomościów w dziejach medycyny. I te 100 lat temu Ehrlich zaczął myśleć, jak poradzić sobie z nowotworami.

Ale przecież medycyna sobie radzi.
I tak, i nie. Kiedy zaczęto się interesować nowotworami, zastanawiano się, co zrobić z tymi szalonymi komórkami, które dzielą się bez głowy.

Jak to co? Zabić.
Wyciąć, zniszczyć, zabić. Podjąć jakieś środki nadzwyczajne. Od pół wieku tak robimy. I są nowotwory, które jesteśmy w stanie wyeliminować czy całkowicie wyleczyć i takie, w których postępy są prawie żadne. To nowotwory żołądka, przełyku, trzustki, ale także płuca.

I Pan się zajął rakiem płuc właśnie dlatego, że to taka beznadziejna diagnoza?
Ale pani niecierpliwa. Powoli. Od trzeciego roku studiów byłem wolontariuszem, a później asystentem badawczym u profesora Baranowskiego. Wybitny naukowiec, który był o krok od Nagrody Nobla. Pracował naukowo w Ameryce. Habilitował się u samego Jakuba Parnasa, jednego z najlepszych przed wojną biochemików światowych, który po wojnie nie chciał przenieść się ze Lwowa do Wrocławia, i kilka lat później, w 1948 roku, został zamordowany przez Stalina. Wiedziała pani, że Baranowski jako pierwszy na świecie skrystalizował białka - w 1938 roku? Zrobił coś, co dopiero teraz stało się dostępne dla naukowców. I to od niego właśnie, i od profesora Falkiewicza, u którego zostałem asystentem, uczyłem się jak pracować, jak myśleć i jak rozwiązywać zagadki. Każdy pacjent, zwłaszcza na internie, to żywa zagadka, którą trzeba rozwiązać, stawiając diagnozę.

Przecież lekarze mają do dyspozycji aparaturę, laboratoria.
W latach 60. mieli do dyspozycji głównie własną wiedzę. Badania często wykonywali czy interpretowali sami. Musieli mieć też intuicję. I umiejętność obserwacji.

I co Pan zaobserwował?
Przez pierwszych 10 lat pracy jako lekarz, co roku robiłem swoje własne podsumowania dotyczące moich pacjentów. I zjawiskiem, które trudno było przeoczyć, a które na swój sposób było obezwładniające, był ogromny przyrost zachorowań na raka płuca. W tamtym czasie nie tylko w Polsce, uważano, że rak jest objawem starości, tak jak siwe włosy.

Naturalna choroba wynikająca z wieku?
Dokładnie. I rzeczywiście im jesteśmy starsi, tym częstość zachorowań na nowotwory jest wyższa. Wielu ludzi do tej pory wierzy, że czynnikiem ryzyka jest wiek. A ja, jak patrzyłem na te moje podsumowania, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tych pacjentów z rakiem płuc jest każdego roku coraz więcej. Przy czym w PRL-u przyrost długości życia Polaków został zahamowany na kilka dziesięcioleci (1960-1990). To było fascynujące pytanie - jaka jest przyczyna? Owszem, mówiono, że być może odpowiedzialne są papierosy, ale ponieważ wszyscy palili, to jak to? Poza tym, skoro wszyscy palą, to dlaczego nie wszyscy chorują na nowotwór płuca? Przecież jakby istniał związek, to wszyscy palacze mieliby ten konkretny rodzaj raka.

I wtedy wyjechał Pan w świat.
Do zespołu sir Richarda Dolla, między innymi. Tam usłyszałem, że nie ma żadnych wątpliwości, że rak płuca i wielu innych lokalizacji jest spowodowany paleniem papierosów. Sir Doll zresztą pierwszy wykrył, że palenie papierosów jest przyczyną raka płuca. I zrobił to bardzo ciekawie.

Jak?
Stworzył nowoczesną metodologię badawczą, czyli zbudował prospektywną kohortę, którą obserwował 50 lat.

A co ma z tym wspólnego Juliusz Cezar?
Nic, ale Doll wysłał listy z ankietami do około 35 tysięcy lekarzy brytyjskich. Poprosił ich między innymi o odpowiedź, czy palą. Rok później i każdego następnego roku przez 50 lat zbierał z urzędu statystycznego dane, kto z tych lekarzy umarł. Ze zdziwieniem, bo to nie była jego podstawowa hipoteza, odkrył, już rok po rozpoczęciu badania, że prawie wszyscy lekarze, którzy zmarli na raka płuca, byli palaczami! I tak to się zaczęło.

Ze zdziwieniem?
Tak, bo wtedy w Anglii powszechna była hipoteza, że zabija smog, powstający przez mgłę i spalanie węgla kominkowego, czy asfalt, którym pokryte są wszystkie drogi. A Doll prostym badaniem naukowym udowodnił, że nowotwór płuca jest prawie wyłącznie zależny od palenia papierosów.

Panie profesorze… Delfina Potocka, kochanka Zygmunta Krasińskiego, szokowała dobre towarzystwo, bo nosiła męski frak i paliła cygara. I nie umarła na raka płuc.
Droga pani… To przecież zabawa była. W latach 40. i 50. ubiegłego stulecia w Anglii papierosy paliło 80 procent dorosłych mężczyzn! To był najwyższy wskaźnik na świecie. I z papierosami wiąże się takie nieszczęście, że jak się pali papierosy, to co godzinę podaje się sobie mieszaninę substancji rakotwórczych.

Co jest gorsze, nikotyna, czy substancje smoliste?
Nikotyna nie jest rakotwórcza. To substancja, która modeluje pracę mózgu.

Odurza?
Tak, łączy się z receptorami mózgowymi, cholinergicznymi, i one wyrzucają do krwiobiegu tzw. hormon szczęścia, dopaminę.

Dlatego Indianie palili tytoń, tak jak zażywali meskalinę? Dla odmiennych stanów świadomości?
Przede wszystkim nowoczesne palenie tytoniu polega na tym, że stosujemy bardzo małe dawki, ale ciągle dobierane, u nałogowca z dużą częstotliwością. A Indianie palili tytoń na naradzie wojennej czy uroczystości. Palili aż do wprowadzenia się w, jak to pani nazwała, odmienny stan świadomości. W papierosie jest niewiele nikotyny, jakieś 1,5-2 gramy, ale w cygarze jest jej już 500 gram. Więc jakby Delfina Potocka czy pani paliła cygaro tak, jak się dzisiaj pali papierosy, to byście umarły, zanim byście dopaliły je do końca. Ale ta śmierć nie wynikałaby z nowotworu. Rak musi „urosnąć”, potrzebuje czasu po zepsuciu DNA komórki.

Potrzebuje czasu?
Oczywiście, 10, 20, 30 lat. Średnio nowotwór rozwija się przez 30 lat. I to był powód, dla którego ja się zainteresowałem rakiem płuca. Usłyszałem zresztą od jednego z kolegów z Anglii, że jeśli naprawdę chcę zobaczyć efekty swojej pracy zawodowej, to nie mam innego wyjścia, jak zmienić Polaków. Wrócić do kraju i przekonać ich, by przestali palić, a więc, by zmniejszyła ich ekspozycja na czynniki rakotwórcze dymu tytoniowego, palenia, jak to się fachowo mówi.

Więc przyjechał Pan do kraju i całemu narodowi, który pali, powiedział, że to szkodzi i musi rzucić te papierosy… Miał Pan poczucie, że to jest mission impossible?
Dobre pytanie. Ja wiedziałem, że palenie szkodzi i rzucić muszą, bo mi to z badań wychodziło, ale koledzy rzeczywiście patrzyli na mnie jak na wariata, a jeden dowcipkował, że teraz będę liczył karty zgonów. Co więcej, nie musiałem stawać do tej walki. Byłem, jak to się mówi, ustawiony. Leczyłem ówczesnych VIP-ów i wrocławską bohemę, moim pacjentem potem był Tadeusz Różewicz - najpierw pacjent, potem przyjaciel. Nie narzekałem na pieniądze...

...i nagle Pan oszalał. W szpitalach na odprawach lekarskich w dyżurkach było siwo od dymu, a Pan postanowił zacząć głośno mówić, że palenie zabija.
Moja przewaga polegała na tym, że ja znałem całą naukową prawdę, dokumentację z pierwszej ręki, sam uczestniczyłem aktywnie w jej ustalaniu.

Ale ostatecznie odniósł Pan sukces.
Sukces? Proszę panią, ja odniosłem wielki sukces! Niebywały sukces, którego nigdy się nie spodziewałem, a na czym on polegał zaraz pani pokażę. Profesor wyciąga infografiki z wykresami. Oczywiście, jak każdy miałem wątpliwości, ale proszę spojrzeć. Po wojnie sprzedaż papierosów w Polsce systematycznie rosła do 1990 roku, osiągając w szczycie pułap 104 miliardy sztuk. W 1980 roku mieliśmy najwyższą w Europie częstość palenia tytoniu - 42 procent Polaków paliło, byliśmy lepsi od Wielkiej Brytanii - 38 procent, Rosji - 35 i Austrii - 34. Od 1990 roku sprzedaż papierosów zaczęła spadać. I do dziś spadła o 60 procent! Jednocześnie mamy za sobą szczyt zachorowań na raka płuc u mężczyzn w przedziale wieku od 34 do 54 lat, który przypadał na 1990 rok, i u kobiet - który wystąpił w początkach lat dwutysięcznych. Spadek zachorowań o połowę wygląda u nas tak samo jak w Ameryce. A codzienne palenie po prostu pikuje.

Ale wróciła moda na palenie.
To stereotyp. Młodzi palą znacznie mniej niż wtedy, kiedy ja byłem młody. Wie pani, ile norweskich nastolatków między 13. a 15. rokiem życia obecnie pali papierosy codziennie?

Nie wiem.
Zero.

Hm, ja zaczęłam palić mając 15 lat, kiedy poszłam do średniej szkoły.
A dzisiaj dzieci wiedzą, choćby ze słynnego plakatu Pągowskiego, że papierosy są do d… I ich image jest bardzo niski. Dlatego sięgają po tabakę, snuff do żucia, ale też, niestety, po inne substancje psychoaktywne. W ostatnim 10-leciu o połowę zmniejszyła się liczba nieletnich Polaków, którzy palą. Oczywiście bez przerwy pojawiają się nowe pomysły. Teraz przemysł tytoniowy gra z e-papierosami. Tylko, że to nie są żadne papierosy.

A co to jest?
Nicotine delivery device, czyli przyrząd do podawania nikotyny. Przyrząd, którym się podaje narkotyk, tak jak podaje się go na przykład strzykawką. Ci, co ten przyrząd oferują, chcieliby zamienić uzależnienie od nikotyny pochodzącej z dymu tytoniowego na uzależnienie od czystej nikotyny. Oczywiście ona nie powoduje raka, ale to absurd, żeby 8 milionów Polaków nikotynizowało się od rana do nocy, bo ktoś chce forsę zarabiać. I to jest teraz wyzwanie - musimy PT Publiczności wytłumaczyć, o co tu chodzi.

Mój ojciec nie pije alkoholu, więc od lat powtarza, że przynajmniej palić mu wolno, a poza tym dziadek zmarł w wieku 82 lat i nie na raka, więc papierosy nie szkodzą.
Moja babcia też umarła ze starości. Po prostu zasnęła. Pani dziadek miał szczęście. „Bad luck” to znane pojęcie też w biologii. Różne rzeczy w naturze, czy w ludzkim organizmie, także biologiczne, dzieją się na zasadzie przypadku.

Dzień bez Papierosa to był Pana znak firmowy.
Mam w sobie zacięcie społecznikowskie, więc po tym pierwszym Dniu zostałem hurtownikiem. Gdzie mogłem, tłumaczyłem, dlaczego palenie jest szkodliwe i że trzeba rzucić papierosy. Rzeczywiście, stałem się takim lekarskim celebrytą. Byłem nawet w jakichś pierwszych setkach najbardziej znanych Polaków. Oczywiście to było przyjemne, ale ja się nie dałem zwieść, bo mnie interesowała nauka, a dokładniej proces nowotworzenia, a więc i jego leczenia. Jak to się dzieje, że są nowotwory, które potrafimy wyleczyć w każdej fazie i takie, których leczyć nie umiemy.

Jak rak trzustki.
Chociażby. Ale już na przykład rak jądra jest całkowicie wyleczalny. Pamięta pani sławnego kolarza, Lansa Armstronga? Miał niezwykle zaawansowany proces chorobowy, a jednak chemia mu pomogła. Zacząłem pani opowiadać o Ehrlichu, który jest też ojcem chemioterapii.

No właśnie, ale nie skończył Pan.
Zaraz skończę, najpierw jednak zapytam, czy słyszała pani o Stefanii Jabłońskiej.

Nie, a powinnam?
Wypadałoby. To była, zmarła przed kilkunastoma dniami, jedna z największych polskich badaczy raka na świecie. Ona pierwsza na świecie, najpierw hipotetycznie, a potem obserwacją kliniczną, udowodniła, że rak szyjki macicy jest spowodowany wirusem brodawczaka. Human Papilloma Virus. Jest przeciwko niemu już szczepionka, ale podawana musi być dziewczętom w okresie pokwitania. W Finlandii rocznie na raka szyjki macicy umiera kilkanaście kobiet. W Polsce około 1500, o 70 procent więcej niż wynosi średnia w krajach Unii Europejskiej. Finki chorują i umierają rzadziej nie dlatego, że mają silne geny, ale dlatego, że się badają. Systematycznie. I ten rak nie zdąży się rozwinąć do zaawansowanej postaci. Stefania Jabłońska była jednym z najważniejszych światowych badaczy, którzy stworzyli naukowe i technologiczne podstawy do eradykacji (wyeliminowania) raka szyjki macicy z populacji ludzkiej.

To co Pan sobie pomyślał, jak zlikwidowano w Polsce obowiązkowe prześwietlenia płuc?
Nic sobie nie pomyślałem, bo prześwietlenie nie jest najlepszą metoda diagnostyki raka płuca.

A co jest?
Hm, objawy pojawiają się, kiedy choroba już jest rozwinięta... Bardzo bogaci, chcący palić Amerykanie raz w roku poddają się badaniu komputerowej tomografii, która na poziomie komórkowym wykrywa zmianę nowotworową w zarodku. Ale żaden system nie wytrzyma takich kosztów. Jeśli w Polsce pali 8 milionów ludzi, a w Chinach 330 milionów, to ile trzeba by pieniędzy? Poza tym ludzie nic innego by nie robili, tylko badali się na okrągło. O, i tu wracamy do Ehrlicha.

Nareszcie.
Strasznie pani niecierpliwa. Kluczem do zrozumienia nowotworu jest zrozumienie procesów immunologicznych, a Ehrlich był jednym z twórców nowoczesnej immunologii. Dopiero jak zaczęto w diagnostyce stosować tomografię komputerową, odkryto, że są pacjenci, którzy mają raka, ale w badaniu powtórzonym za rok czy dwa lata, już tych zmian nie ma. Czy to jest cud?

No właśnie?
Nie, to nie jest żaden cud. Odpowiedzi trzeba szukać w ewolucji. Od lat pracuję z brytyjskim epidemiologiem i matematykiem, genialnym uczniem i kontynuatorem prac Sir Dolla. To Sir Richard Peto, któremu w międzyczasie Królowa przyznała też tytuł szlachecki, przeprowadził analizę i stworzył modele matematyczne obrazujące to, co się dzieje w nowotworze. I już w połowie lat 70. stworzył hipotezę, która wyjaśnia - tzw. paradox Peto - dlaczego wielkie ssaki nie umierają na raka.

Wieloryby? Słonie?
Dokładnie. Okazuje się, że proces nowotworowy znacznie częściej prowadzi do zgonów nowotworowych u małych ssaków, jak choćby u ludzi. A to oznacza, że wieloryby czy słonie mają system obronny, który likwiduje bardzo skutecznie uszkodzone, nowotworowe komórki. Bo każda komórka ma genetyczny aparat, DNA, który - upraszczając - odpowiada za wiele procesów, a więc i za reprodukcję. Jeżeli do tej komórki dostaną się szkodliwe substancje, to może dojść do „zepsucia” DNA i zaczyna się niekontrolowane mnożenie komórek. I „nasz” Paul Ehrlich, urodzony w 1854 roku na Dolnym Śląsku, w Strzelinie, w 1888 ukończył Uniwersytet we Wrocławiu, uważał, że rozwiązanie problemu leczenia raka powinno polegać na uruchomieniu systemu immunologicznego pacjenta. On to postulował ponad 100 lat temu! A my przez te 100 lat niewiele zrobiliśmy, poza chirurgią, chemioterapią, rentgenoterapią, czyli niszczeniem, zabijaniem.

Kilka lat temu w New York Times jeden z autorów napisał, że zwariowaliśmy na punkcie diagnostyki. Badamy się wzdłuż, wszerz i w poprzek. Pewnie jednym z efektów tych badań i strachu przed chorobą jest amputacja piersi u kobiet z mutacją DNA, zwiększającą zagrożenie rakiem.
No to jest moim zdaniem absurd.

Nie przypomina to Panu walki ze starzeniem się?
Ależ to jest biologia i ze starzeniem nie ma co walczyć. Trzeba tylko nauczyć się z nim żyć. W Szwecji kobiety do 65. roku życia są właściwie nieśmiertelne. Zaledwie kilka procent nie dożywa tego wieku, a mężczyzn - 10 procent. I to jest niezwykły sukces zdrowia publicznego i medycyny.

A po 65. roku życia?
Dalej normalnie żyją i pracują. Nie palą papierosów, nie piją ekstensywnie alkoholu, mają doborową dietę, uprawiają sporty, słowem mobilizują czynności obronne organizmu. Oczywiście chodzą do lekarza, jak trzeba to wycinają jakieś zmiany, czy się szczepią, słowem robią to, co jest możliwe do zrobienia.

Ale i tak w końcu umierają.
Przecież umrze każdy z nas. I wiem, że łatwo jest mówić, że to nieuchronna kolej rzeczy, znacznie trudniej jest się nie bać. Moi nauczyciele uczyli mnie, że jeśli przedłużymy pacjentowi życie, poprawimy jego jakość mimo choroby, to jest to nasza wygrana, bo śmierć jest naturalnym kresem, a nie przegraną medycyny. Najważniejszym celem lekarza jest to, że jego pacjent żył w harmonii. Jak ktoś ma 75 lat tak jak ja, czyli młodo już nie umrze, to musi wiedzieć, co może robić, żeby jego życie było szczęśliwe, ale i twórcze. Ja na przykład przyjechałem właśnie do Wrocławia na zjazd mojego rocznika - 50 lat po obronie. Niektórzy z moich kolegów nie chcieli, bo uznali, że zobaczymy siebie jako starych ludzi. No to jest absurd! Ja przecież wciąż robię mnóstwo ciekawych rzeczy. Proszę spojrzeć na królową brytyjską. Jej mąż Filip dopiero po dziewięćdziesiątce powiedział, że już ma dosyć bankietów i oficjalnych uroczystości. Tak się głupio gada, że o długowieczności decydują głównie geny. Jakie geny? Szwedzi nagle dostali je inne? Przecież w XIX wieku średnia długość życia wynosiła tam niewiele ponad 30 lat, a teraz ponad 80. Geny się nie zmieniły. Zmieniło się środowisko zewnętrzne, sposób życia. I jedna z tych zmian dotyczy palenia papierosów. Dlatego mogę mówić wprost - to, że Polacy żyją dłużej, to też moja zasługa.

Prof. Witold Zatoński

W 1966 r. ukończył Akademię Medyczną we Wrocławiu i w latach 1967-1979 był związany z tą uczelnią. Odbył staż naukowy w Centrum Badań nad Rakiem w Heidel-bergu, pracował także w Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem WHO w Lyonie i Londyńskiej Szkole Higieny. Od 1979 pracuje w Centrum Onkologii w Warszawie, gdzie kieruje Zakładem Epidemiologii i Prewencji Nowotworów. Prowadzi badania nad zdrowiem mieszkańców Polski, a szczególnie nad epidemiologią zachorowań na nowotwory złośliwe w Polsce oraz Europie Środkowo−Wschodniej.

Katarzyna Kaczorowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.