Paulina Zając

Miałam siostrę, z getta, Józię

Paulina z prababcią Krysią Fot. Archiwum prywatne Paulina z prababcią Krysią
Paulina Zając

Józia miała na imię Rachela. Latem 1942 do drzwi prababci zapukała młoda Żydówka z warszawskiego getta i zostawiła jej swoją dwuletnią córeczkę. Nie mogła jej nie wziąć

PROLOG. ,,Miałam ją za siostrę, kochałam ją, mimo tego że swoją obecnością narażała całą naszą rodzinę. Nie mogliśmy jej zostawić, porzucić ot tak, na pastwę losu. Była niewinnym dzieckiem, takim jak ja wtedy, po prostu urodziła się w złym miejscu i w złym czasie. W czasie wojny... Szczególnie ten okres jest ciężki dla dzieci, które nie rozumieją, co się wtedy dzieje. Ale z czym równa się strach dziecka w czasie wojny, otoczonego rodziną, z dzieckiem z warszawskiego getta...”

Przemyślenia mojej prababci Krystyny...

Witam Cię, mój drogi czytelniku ! Nazywam się Paulina Zając i za cel obrałam sobie przybliżenie historii mojej rodziny. Uważam, że najpierw trzeba poznać swoją przeszłość, aby zacząć przyszłość, więc postanowiłam przelać słowa na papier, aby nie umarły w locie. Każdy wie, że bliscy odchodzą i trzeba o nich pamiętać. Ta opowieść będzie przypominała pokoleniom (oraz tobie czytelniku !) losy moich bliskich i przybliży ciężkie, wojenne czasy w których musieli żyć, uczyć się, kochać oraz wychowywać dzieci.

Moja prababcia - Krystyna Szostak z domu Gasek - urodziła się 29 lutego 1932 r. w Warszawie. Obecnie jeszcze żyje, ma się dobrze i liczy 84 wiosny. „Wszystko co dobre i złe minęło jak w jeden dzień, dlatego ciesz się życiem dziecinko’’ - komentuje prababcia. To właśnie z jej wspomnień i wspomnień mojej babci Elżbiety zaczerpnęłam wszystkie informacje, które pozwoliły im wrócić do czasów swojej młodości i z którymi podzieliły się ze mną. W czasie, kiedy wybuchła wojna, prababcia Krysia miała zaledwie 7 lat. Jej rodzice moi prapradziadkowie, wiedli skromne życie, pełne wyrzeczeń. Ojciec - był szoferem, natomiast matka - pielęgniarką w jednym z warszawskich szpitali. Nie oszukujmy się - czasy międzywojenne były ciężkie, ale dla Warszawy był to czas dynamicznego rozwoju stolicy, która w 1939 r. osiągnęła 1350 tys. mieszkańców. Dodam, że wtedy miasto było największym skupiskiem ludności żydowskiej w Europie oraz centrum kultury żydowskiej. Liczba Żydów w 1938 r. osiągnęła poziom 375 tys. ludzi.

Nadszedł 1 września 1939 r. rozpoczęło się lotnicze bombardowanie Warszawy przez samoloty niemieckie. ,, Z tamtego czasu niewiele pamiętam, byłam 7 letnią dziewczynką, która myślała o szmacianych lalkach, a nie o Niemcach i ich samolotach” - tak właśnie wspomina prababcia. Minęły jeszcze 3 lata i nadszedł nieoczekiwany zwrot akcji w ich życiu. Przybliżę Tobie, drogi czytelniku warszawskie getto: rok po wybuchu II wojny światowej, władze niemieckie utworzyły w stolicy getto dla ludności żydowskiej. Było ono zamknięte i odizolowane od reszty miasta. Emanuel Ringelblum w swoich notatkach podaje przykłady spontanicznej pomocy Żydom przez Polaków po zamknięciu getta: „Pierwszego dnia mnóstwo chrześcijan przyniosło chleb dla swoich żydowskich przyjaciół i znajomych, było to masowe zjawisko. (...) Dziś, 19 XI 1940 zastrzelony został chrześcijanin, który przerzucił wór chleba przez mur”.

Latem 1942 r. nastąpiła tzw. wielka akcja wysiedleńcza mieszkańców getta, którzy potem zostali wywiezieni i zamordowani w obozie zagłady w Tre-blince. Gdy wysiedlano ludzi z getta, pewna młoda Żydówka, w obawie o los swojego dziecka podrzuciła pod drzwi mamie prababci Krystyny - 2-letnią dziewczynkę. Praprababcia nie mogła jej nie przyjąć, od razu pokochała ją jak swoje dziecko i przygarnęła pod swój dach. Ale istniał bowiem pewien haczyk - Polacy, którzy pomagali Żydom, wychowywali ich dzieci, a odkryło to Gestapo - byli pozbawiani życia. Z miejsca na rozstrzelanie szła cała rodzina. Gdy prapradziadek wrócił do domu i zobaczył jeszcze jedne dziecko - oprócz swojej córki - już wiedział co się święci. Nie chciał wziąć pod swoje skrzydła żydowskiego dziecka, gdyż wiedział, jak to się skończy. Praprababcia jednak nie uległa w swoich przekonaniach, że to ona będzie matką dla małej Racheli. Wtedy już uznawała, że ma dwie córki - Krystynę i Rachelę. Decyzja zapadła - muszą wyjechać z Warszawy. Praprababcia ubrała, umyła, nakarmiła dziewczynkę i musiała jej nadać polskie imię - Józefa. Wyprowadzili się do wsi pod Szczytnem - tam znajdował się dom rodzinny prapradziadka.

Mama babci Krysi nauczyła Józefę mówić po polsku i nauczyła ją pacierza. Wszyscy traktowali ją jak członka rodziny. Małe komplikacje zaczynały się, gdy Gestapo przeszukiwało dom, ale i wtedy rodzina umiała sobie poradzić. Ktoś wpadł na świetny pomysł, aby w stodole zrobić kryjówkę. Pod stodołą zrobiono piwnicę. Wejście do niej znajdowało się w podłodze, więc gdy ktoś zauważył zbliżające się problemy, to Józefa schodziła na dół, a drzwi zasypywano sianem. Mijały lata, a prababcia Krystyna wychowywała się z Józefą. „Traktowałam ją jak prawdziwą siostrę, gdyż innego rodzeństwa nie miałam” - wspomina. Gdy prababcia Krysia osiągnęła wykształcenie średnie, wyjechała do Gdańska, aby studiować pielęgniarstwo, tak samo jak jej matka. W jej ślady poszła również Józefa.

W Trójmieście babcia Krysia poznała swojego przyszłego męża - Mariana Szostaka, który był jubilerem. W czasie studiów na świat przyszła ich pierwsza córka - Elżbieta. Po ukończeniu nauki, para, powiększona już o jednego członka rodziny, wróciła do Szczytna, natomiast Józefa pozostała w Gdańsku. W Szczytnie rodzina powiększyła się jeszcze o dwie pociechy - Kazimierza oraz Annę. Gdy zabrakło pracy w mieście, Krystyna z mężem podjęli decyzję o przeprowadzeniu się na Śląsk.

Z powodu ciężkiej sytuacji materialnej, przy praprababci w Szczytnie została Elżbieta, najstarsza z dzieci. Pradziadek Marian zaczął pracę w kopalni ,, Bobrek”. W międzyczasie uczył się i został sztygarem. Na Śląsku - a dokładniej w Rokietnicy - na świat przyszło ostatnie już dziecko - córka - Danuta. W sumie rodzina posiadała cztery pociechy.

Po śmierci praprababci w Szczytnie, babcia Elżbieta musiała przenieść się do rodziców na Śląsk. Tam pomagała w wychowaniu rodzeństwa. Gdy babcia miała 19 lat, na kopalni zginął jej ojciec. Najmłodsze z rodzeństwa liczyło wtedy 8 lat, a głową rodziny musiał zostać 12-letni syn prababci Krysi, brat babci Eli. Babcia Elżbieta w późniejszych latach doczekała się dwoje dzieci : Anię i Dariusza - mojego tatę. Jej mężem był Jan Zając. W dniu dzisiejszym mogę powiedzieć, że babcia Ela jest najlepszą babcią pod słońcem !

EPILOG Inni myślą, że to już koniec, że nie ma już nic. Jednak jest jeszcze ciąg dalszy historii, która tak dużo wniosła nowości. Historia miłości, kłótni, narodzeń i śmierci. Poszukaj tego w historii swojej rodziny, która czeka w gotowości. Poznaj swoją przeszłość i jej potęgę!

Autorka jest uczennicą ZSP im. Jana Pawła II Gimnazjum w Kudowie-Zdroju

Paulina Zając

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.